Strony

czwartek, 20 grudnia 2012

Chapter 12.

ROK 2090

Przerwałam lekturę pamiętnika i zamykając oczy, odchyliłam głowę do tyłu. Przypomniałam sobie moje ostatnie spotkanie z kimś, kto był dla mnie cały światem. Przypomniałam sobie jego wiecznie błyszczące, błękitne tęczówki i ten wspaniały uśmiech, który nigdy nie znikał.

A jednak zniknął...

Dzień jego śmierci był najgorszym dniem mojego życia. Nie wiem, czy w wyobraźni człowieka istnieje coś bardziej przytłaczającego. Dla mnie to był definitywny koniec. Niestety nadal muszę oddychać, nadal stawiam czoła codzienności, która mimo pozorów wcale nie jest łatwa do pokonania. Antidotum: zapomnieć lub się zakochać.

Tego pierwszego uczynić nie mogę. Nie chcę zapominać ciepła jego serca, dotyku jego rąk. Nie chcę nie pamiętać tego, jak wspaniałym był człowiekiem i jak wiele mu zawdzięczam.

Zakochać się? Nierealne. On żyje w moim sercu i nie mogę w tym momencie uwierzyć, że kiedykolwiek znajdzie się miejsce dla kogoś... innego.

Zauważyłam, że przeczytałam już większą część notesu Louis'ego. Postanowiłam dokończyć go jeszcze tego dnia, by nie musieć zastanawiać się w nocy, co będzie dalej z ich... miłością.




9 grudnia 1990 rok




Drogi pamiętniku!


Gdy się obudziłem Harry stał przy oknie i delikatnie, opuszkiem palca wskazującego sunął po zaparowanej szybie. Prawdopodobnie coś rysował, niestety z takiej odległości nie byłem w stanie dobrze się przyjrzeć. Odkryłem kołdrę i zeskoczyłem z łóżka, a on natychmiast zmazał to, co udało mu się wcześniej namalować. Skrzywiłem się nieco, ale nie dałem po sobie poznać zawodu. Bardzo chciałem wiedzieć, co skłoniło go do refleksji, ale jak się wcześniej domyśliłem nie było mi to dane. Podszedłem do niego i musnąłem leciutko skórę jego szyi. Nie zadrżał, byłem ciepły i delikatny.

- Dzień dobry Aniołku.. - szepnąłem otulając go z całych sił. - Piękną porę roku mamy, prawda? - dodałem wskazując na widok za oknem, ale twarz Harry'ego minimalnie uległa zmianie. Już nie widniał na niej drobny uśmiech. Wypisane było raczej przerażenie i smutek. Nie miałem pojęcia, co powiedziałem nie tak, dlatego próbowałem go uspokoić pocierając zewnętrzną stroną dłoni po jego ramionach. Efekt murowany. W przeciągu kilku minut wyluzował się totalnie i odpłynął w moich objęciach.

Zeszliśmy na śniadanie, a wujek powitał nas intrygującym uśmiechem. Zastanawiałem się, co jest grane, ale nie zamierzałem zadawać pytań. Myślą, która ostatnimi czasy utrzymywała mnie przy poprawnym funkcjonowaniu było: czas pokaże. I zdecydowałem, że będę się tego trzymał.

Eleanor również emanowała szczęściem. Nie miałem pojęcia, o co chodzi. Tłumaczyłem sobie to poprawą stanu zdrowia Harry'ego i to na razie musiało mi wystarczyć. Na razie.




 11 grudnia 1990 rok



Drogi pamiętniku!



Czas leci niesamowicie szybko. Już niedługo święta, a u nas w dworku przygotowania idą pełną parą. Jedna z moich ulubionych kucharek zabrała się już za pieczenie pierniczków. Uwielbiam je podjadać, to takie pyszne!  Z Harrym jest raczej okej. Wprawdzie nic nie mówi, ciągle milczy.. ale stale inicjuje nasze zbliżenia. Jest ich co raz więcej, początkowo wydawało mi się, że tak działa moja wyobraźnia, ale przekonałem się, że udział Loczka w tej grze jest równie duży, co mój. Cóż, nie wiem, co myśleć..

Chciałbym znać prawdę, chciałbym mu powiedzieć wszystko to, co czuję, ale wcale nie jestem pewien, jak mógłby to odebrać. Nie chcę, by mnie źle zrozumiał.

Wczoraj na przykład przyparł mnie do szafy w korytarzu i tak szaleńczo wodził rękoma po moim ciele, że nie potrafiłem się powstrzymać przed pocałowaniem go. Ciągle mnie prowokuje. Jest okropny! Żartuje! Jest cudowny, najcudowniejszy! Nie mogę go stracić...



 12 grudnia 1990 rok



Drogi pamiętniku!



- Harry... ekhm...powiesz mi co masz na rękach? - szepnąłem cicho wtulając nos w jego pachnące jabłkami włosy.  - To naprawdę nie w porządku Harry, że się nie odzywasz do mnie.

Kilka minut ciszy.
Kaszlnięcie. 

- Harry, nie rozumiem.. proszę powiedz coś. Powiedz mi, co masz na rękach. Nie jestem tego wart? - zaszantażowałem go lekko, a on drgnął, odwrócił się i spojrzał głęboko w moje oczy. Poczułem się źle, a on nie przerywał tego transu. - Harry, co masz na rękach? - powtórzyłem stanowczo, a on zaskomlał.

- Nic ważnego, Louis. - mruknął zrywając nasz kontakt wzrokowy i uciekając spojrzeniem w drugi kąt pokoju.

Dla niego rozmowa była skończona, dla mnie to był dopiero początek.

- Oszalałeś? Jak możesz tak mówić? Jak możesz mówić, że to nie jest ważne? Już nie wiem, co mam zrobić, byś mi uwierzył, nie wiem, co mam zrobić, żebyś zrozumiał, ze jestem tu, że jestem tu dla Ciebie. - krzyczałem zrzucając z szafki idealnie ułożone sterty ubrań.

Harry stał i z kamienną twarzą przyglądał się moim poczynaniom. Nie zrobił nic, aby mnie zatrzymać, a ja w końcu musiałem dać upust emocjom. W końcu też jestem tylko człowiekiem. Skuliłem się przy drzwiach i łkając cicho, szeptałem pod nosem: co mam zrobić Harreh, byś mi zaufał.. co mam zrobić... 

Wtedy On chciał podejść, objąć mnie.. uciekłem ocierając kolejną łzę. A w oddali słychać było tylko ciche:  - Ufam Ci, Louis...


 13 grudnia 1990 rok



Drogi pamiętniku!

Spakowałem się z samego rana i oświadczyłem wujkowi, że jadę do szkoły. Nie miałem ochoty być tutaj. Pierwszy raz odkąd zawitałem do Winchester wiara w to, że może być lepiej zniknęła. Zwątpiłem w siebie, w Harry'ego, w szczęście i we wszystko, w czym ostatnimi czasy pokładałem nadzieję. Nastał ciężki moment mojej egzystencji.. 

Nie pożegnałem się z nim oficjalnie, nie stanąłem w jego drzwiach i nie wyciągnąłem szeroko rąk do słodkiego przytulaska. Nie. Wszedłem po cichu. Spał. Ucałowałem jego policzek, zmierzwiłem lekko włosy i w ogromnej złości zniknąłem z dworku. Limuzyna czekała.

Zanim wsiadłem spojrzałem na okno od jego pokoju. Firanka lekko się poruszyła. Czułem, że tak będzie. Czułem, że się obudzi. Posłałem mu niewidzialny uśmiech i wsiadłem do samochodu.

Podróż była długa i męcząca, ale gdy zawitałem do internatu wszystko wróciło do normy. Mniej więcej. Samanty nie było, bo wyjechała gdzieś z Niall'em, a Zayn i Liam flirtowali z jakimiś dziewczynami. Prędko do nich podbiegłem i dołączyłem do rozmowy zapominając na chwilę o kłopotach. 


 14 grudnia 1990 rok



Drogi pamiętniku!


Dziś dzień pełen nauki, nie mam na nic czasu.


 16 grudnia 1990 rok



Drogi pamiętniku!

" I znowu zmroziło mnie przeczucie czegoś nieodwołalnego. Nie słyszeć więcej jego śmiechu – ta myśl mnie zadręczała. Ten śmiech był dla mnie jak studnia na pustyni.
– Mały przyjacielu, chcę usłyszeć twój śmiech. "


~ Antoine de Saint-Exupéry


 17 grudnia 1990 rok



Drogi pamiętniku!

To boli, to cholernie boli. Martwię się, jestem pieprzonym egoistą. Uciekłem, bo się bałem. Zostawiłem go samego z tym wszystkim. Zniknąłem. Jestem egoistą. Mam dość swoich słabości. Tak bardzo go kocham...  Gdybym mógł wyrwałbym się stąd, ale utknąłem aż do 22 grudnia, a to jeszcze pięć dni. Cholerne pięć dni!
 18 grudnia 1990 rok



Drogi pamiętniku!

4 dni. 4 dni. cztery dni.  4 days. Harry...

 20 grudnia 1990 rok



Drogi pamiętniku!

Dziś sobota. W poniedziałek wracam do Winchester. Za oknem jest już totalnie biało i zima zawitała do nas na dobre. Sądzę, że szybko nie pozbędziemy się tego śniegu. To pierwszy od kilkunastu lat przypadek, gdy spadł w tak dużych ilościach. Dodatkowo temperatura na zewnątrz jest wyjątkowo niska. Jest bardzo mroźnie. Kocham tę porę roku, ale to lekka przesada. Muszę zaopatrzyć się w jakieś ciepłe futerko. Wieczorem w szkolnej auli odbywa się zabawa pożegnalna z racji tego, że rozjeżdżamy się wszyscy na święta do domów. 

Lecę się szykować, bo chyba nie dadzą mi spokoju jeśli zostanę w internacie.

________

- Lou, widzimy się za godzinę pod aulą, okej? - szepnął Liam, gdy zapinałem guziki od mojej ulubionej, niebieskiej koszuli.

- Z-za godzinę? Dlaczego? - odpowiedziałem zdziwiony i podniosłem wzrok na parę przyjaciół.

- Bo.. musimy odebrać coś.. - zaczął Malik. - od.. kogoś.

- Nie rozumiem. - mruknąłem pod nosem, ale nie wgłębiałem się w szczegóły, było mi naprawdę wszystko jedno. - Okej to za godzinę. Poczytam coś.. 

- Louis! - krzyknął Zayn, a ja poderwałem się do góry. - Wiem, że jesteś bardzo ambitny, ale chociaż w sobotę przed świętami odpuść sobie.. 

- To.. co mam robić? - spytałem, czując się jak pięcioletnie dziecko.

- Dobra, chodź z nami! - jęknął Payne i wywrócił oczami, a ja sięgnąłem po moją katanę i już po minucie byliśmy na korytarzu.

Staliśmy na mrozie dobre kilkanaście minut. Nie rozumiałem, dlaczego to robimy, ani na co czekamy. Moje palce stawały się co raz bardziej sine, a na myśl przychodził mi drżący Harry. Chciałem zapomnieć, odstresować się...

I wtedy podjechał jakiś zielony van. Wysiadło z niego dwóch kolesi, jeden bardziej przypakowany wyglądał na groźnego przestępcę. Spojrzałem na Zayna, ale przyjaciel uspokoił mnie wzrokowo i mogłem odetchnąć.

- Ile? 
- dwie działki. Tu masz kasę za ostatni towar.
- Młody, umawialiśmy się..
- Pamiętam, jak się umawialiśmy. 
- Trzymam Cię za słowo, nie próbuj mnie wsypać
- Jasne, nara

Tak wyglądała rozmowa, którą udało mi się usłyszeć. Nie jestem pewien, czy brzmiała dokładnie tak samo, bo Liam, co chwile próbował odciągnąć moją uwagę i zagadywał mnie odnośnie szkoły, Samanty i Nialla.

- Wy chyba nie.. ? - mruknąłem niepewnie, ale w odpowiedzi dostałem tylko śmiech Zayna. 

_______

Zabawa się rozkręcała, ale tylko ja nie miałem jakoś nastroju. Ciągle myślałem o tym, co się dzieje w dworku oraz o tym, jak będzie wyglądała moja przyszłość.

- Cześć piękny. - usłyszałem za plecami słodki, ale nieznany mi głos. - Słyszałam, że jesteś chętny...

- Źle słyszałaś. - odburknąłem i sięgnąłem po kolejny kieliszek. Dziewczyna zniknęła tak prędko, jak się pojawiła. 

Miejsce obok zajęła wysoka brunetka z pięknymi, karmelowymi oczami. Wyjęła na blat lady kilka skrętów. 

- Chcesz? - szepnęła w moją stronę, gdy zorientowała się, że ciągle przyglądam się temu, co robi.

- Nie dziękuje, nie jaram. - odparłem zgodnie z prawdą.

- Jasne, taki grzeczny chłopczyk, jak Ty w ogóle nic nie robi. - parsknęła i połknęła najpierw dwie różowe tabletki, a potem odpaliła skręta. W okół rozszedł się mało przyjemny, jak dla mnie zapach.

-Dobra daj. - szepnąłem, sam nie wierząc w to, co się dzieje. Zaciągnąłem się raz.. drugi, a potem to już nie liczyłem.

Zapomniałem o wszystkich troskach i ciągle było mi mało alkoholu.

- Jestem Taylor, a Ty? - przedstawiła się, a ja nie byłem w stanie podać jej nawet dłoni. - Dobra nie odpowiadaj. Wiem, kim jesteś Louis.

- Serio? To wspaniale. Pocałuj mnie. - odpowiedziałem, a ona jakby na to czekała. Naparła na moje usta i sprawiła mi wiele przyjemności...

- Potrzebuję jeszcze działki. - mruknęła mi w szyję, a wtedy zaświtało mi w głowie. Poprosiłem ją o chwilę czasu i pobiegłem w głąb sali, aby odnaleźć moich współlokatorów. 

Liam spał przyćpany na kanapie w lewej części auli, ale Zayn nadal siętrzymał na nogach. Odciągnąłem go na bok i w skrócie wyjaśniłem o co chodzi. Początkowo był przeciwny, ale uznając zasadę CARPE DIEM oddał mi część swojego materiału. 

Wróciłem do siedzącej przy barze Tay, a po kilku minutach narkotyk buszował po naszych wnętrzach. Było mi tak dobrze, że ośmieliłem się ją pocałować. I jeszcze raz, jeszcze, jeszcze...

Urwał mi się film. Później już tylko słyszałem głos Samanty, która odrywała mnie od Taylor i krótki pisk Liama na widok tego, w jakim stanie jestem.

- Zwariowałeś idioto? Myślisz tylko o sobie. Co z Harrym? Co z tym wszystkim? Wracam z Winchester, Louis. Nie jest dobrze! Ale Ty się bawisz w najlepsze! - krzyczała, a ja barrrrrdzooooo powoli przyjmowałem informacje. Mój umysł nadal był odurzony. Nadal nie mogłem skleić sensownego zdania. 

- Harry? Co z nim? - szepnąłem mrużąc oczy. - Gdzie on jest?

Straciłem przytomność.

 21 grudnia 1990 rok



Drogi pamiętniku!

Obudziłem się z ogromnym kacem i bólem głowy. W mojej głowie wirowało mnóstwo niedokończonych myśli, zaległych sprawy i pocałunków z zeszłej nocy. Nic nie było na swoim miejscu. Totalnie nic.

Usiadłem na łóżku i chwyciłem szklankę wody, która w jakiś magiczny sposób znalazła się przy moim posłaniu. 

Liam nadal spał, ale Zayn już był na nogach. Nie mogłem ogarnąć, jak on tego dokonuje.

-To żeś wczoraj Tomlinson zaszalał! - krzyknął na powitanie, a na jego ustach pojawił się uśmieszek.

-  Shhhh.. moja głowa. Nic nie pamiętam.. Co się działo? 

- Długa i cięzka historia, Lou. - odparł chłopak i zniknął za drzwiami, a ja zasnąłem wtulony w poduszkę. 

Gdy się obudziłem po raz drugi w pokoju nie było nikogo. Miażdżąca cisza ogarnęła całą moją przestrzeń. Czułem się spętany, ograniczony.. nagle obrazy z wczorajszego wieczoru zaczęły uderzać w mój umysł.

Poczułem się ohydnie. Poczułem się tak, jakbym zdradził Harry'ego. Poczułem się jak ostatni idiota. Gorzej, ale nie potrafię tego opisać. Jak mogłem dopuścić się do czegoś tak poniżającego. 

Spojrzałem w lustro, brzydziłem się własnego odbicia. Nie mogłem na siebie patrzeć. Rzuciłem nim w kąt, a ono roztrzaskało się na kilkanaście kawałków. Czułem złość, smutek, nienawiść... wszystko na raz. WSZYSTKO.

Sięgnąłem do rozbitego szkła.

Jedna kreska, druga... no i trzecia, za Ciebie Harry, wiesz? 

~ od autorki: prawdopodobnie przedostatni :)) buźka.

wtorek, 20 listopada 2012

Chapter 11.

ROK 2090

Przerzucając kolejne kartki zaczęłam się zastanawiać, czy taka terapia nie przydałaby się mojej rodzinie, czy czasem pomoc osób trzecich nie jest tu konieczna. Mówiłam, że będę silna, ale nie potrafię. Mówiłam, że się nie poddam, a tymczasem zamiast walczyć tkwię w martwym punkcie. Co ze mną nie tak?

- Amelia, jeżeli za pięć minut nie zejdziesz na dół to.. - głos matki dotarł do moich uszu.

- Nie jestem głodna - krzyknęłam rzucając w stronę drzwi jakąś książką. - Daj mi spokój.
Nie odpowiedziała już. Znów wygrałam tę głupią bitwę.. Powinnam czuć satysfakcję. W tym momencie w moim brzuchu zaburczało i zdałam sobie sprawę, że nie potrafię nawet okłamać samej siebie.
Przerwałam na chwilę lekturę, podeszłam do okna. Na dworze zaczynało się robić już ciemno.. podniosłam z podłogi książkę, której użyłam chwilę wcześniej do rozładowania emocji. Nagle wysypały się z niej setki zdjęć...
Chłopiec z burzą loków na głowie i zielonymi oczami wysuwał się na pierwszy plan, obok niego stał niższy, ale równie przystojny szatyn ze słodkim uśmiechem. Przejrzałam jeszcze kilka fotografii, po czym stwierdziłam, że to na pewno bohaterowie tego starego pamiętnika.

'MIŁOŚĆ' - pomyślałam i zanurzyłam się w kolejnych stronach, pożółkniętych stronach pamiętnika.



29 listopada 1990 rok





Drogi pamiętniku! 

Nie zdążyłem odpowiedzieć na prośbę Harry'ego, bowiem do pomieszczenia wróciła Marika. Była bardzo zaniepokojona, ale nie chciałem naciskać. W końcu obowiązuje ją tajemnica lekarska. Zdumiała się na fakt, że Harry wrócił na swoje miejsce.

- Jak to zrobiłeś? - szepnęła wytrzeszczając swoje duże oczy. - Niesamowite..

- To nie moja zasługa - odparłem pocierając ręce. - Sam przyszedł. Marika, ja myślę, że Harry potrzebuje odpoczynku..

- Masz rację, na dziś wystarczy. To dopiero pierwszy dzień. - mruknęła dziewczyna zapisując coś na śnieżnobiałej karcie.

Wstałem z fotela i podniosłem półprzytomnego Loczka, który owinął ręce wokół mojej szyi. Kosmyki jego włosów delikatnie łaskotały moją czułą skórę. Lubiłem, kiedy był tak blisko. Wtedy nic innego nie miało znaczenia. Nawet to, że jesteśmy w jakiejś popieprzonej klinice.

- Ach, Louis. Jeszcze jedno. Czy On, no wiesz.. mówił coś? To ważne. - zwróciła się do mnie, jakby chciała sprawdzić, czy jej nie okłamię.

"Tak"

- Nie, ciągle milczał. Jak zawsze. - skłamałem, a na ustach Harry'ego pojawił się drobny uśmieszek. Wcale nie chciałem tego robić, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że nie mogę go wydać. W końcu przecież wybrał mnie..

Do końca dnia nie wydarzyło się już nic szczególnego. Marika gdzieś zniknęła, ale nie miałem jej tego za złe. Przywykłem do niesamowitej ciszy, która przeszywała moje obecne życie. Wierzyłem w to, że kiedyś odzyskam go takiego, jakim powinien być nastoletni chłopak. Wierzyłem i nie mogłem tego stracić..
29 listopada 1990 rok





Drogi pamiętniku! 

Dziś dostałem telefon od wujka. To wcale nie była dobra wiadomość. Nie miałem pojęcia jak powiedzieć o tym Harry'emu. Obiecałem, że zostanę z nim, a tymczasem już musiałem wracać. Wiedziałem, że nie przyjmie tego zbyt dobrze. Wróciłem do sali. Znów stał przy oknie. Jesień powoli się kończyła, na dworze zaczynało robić się coraz zimniej..

- Harreh - szepnąłem otulając go od tyłu. - Harreh, mam złe wieści. - próbowałem być delikatny, ale na te słowa zadrżał. - Spójrz na mnie.

Natychmiast odwrócił się i ujął moją twarz w swoje dłonie. Jego oczy przeczuwały, co chcę powiedzieć, bo w jakiś magiczny sposób odczytałem z nich : " Lou, nie jedź, Lou zostań.."

- Harreh, wiesz, że bardzo bym chciał.. - mruknąłem spuszczając głowę. - Filip dzwonił, oczekują mnie w szkole.

Byłem przygotowany na wszystko, tymczasem on wtulił się we mnie tak mocno, jakby miał mnie już nigdy nie zobaczyć. Tak, jakbyśmy się żegnali na zawsze..

- Wrócę Harry, albo Ty wrócisz. Umowa stoi? - spytałem, a on zarumienił się. - Obiecaj, że będziesz chodził na zajęcia. Marika wie, co jest dobre. Będę dzwonił, ok?

Nie dostałem odpowiedzi w postaci słów. Loczek przeczesał ręką swoje włosy, po czym chwilę się zastanawiając zbliżył się na mega niebezpieczną odległość.

Moje usta w szaleńczym transie spotkały się z jego spierzchniętymi wargami. Czułem, że potrzebuje tego, czułem, że On też pragnie bycia blisko. Czułem, że ta cholerna blokada miała szansę zniknąć.. ale znów los chciał inaczej.

Splotłem nasze palce, a drugą rękę umiejscowiłem na jego szyi. Była taka ciepła i taka gładka, że marzyłem o tym, aby nigdy jej nie puszczać..

- Jesteś tylko mój. - subtelny, ale bardzo męski głos Harry'ego podrażnił moje bębenki, a w oczach zebrały się łzy.

- Tylko twój Harry. - odparłem wychodząc z pomieszczenia.

Nienawidzę pożegnań.
30 listopada 1990 rok





Drogi pamiętniku!

Jestem już w szkole, Liam i Zayn nie pytają o nic. Uwielbiam ich za to, że nie naciskają. Myślę, że kiedyś sam im wszystko opowiem. Może nadejdzie dzień, w którym będę mógł z uśmiechem na twarzy wrócić do tego, co się wydarzyło. Samanta oczywiście wypytała mnie o wszystko, więc przed nią niewiele mogłem ukryć. Nawet domyśliła się tych pocałunków. No cóż, jestem jak otwarta księga. Ciężko mi kłamać.

Okropnie tęsknie za Harrym, minął dopiero jeden dzień, a ja czuję się jakby to była wieczność. Chcę wrócić do niego, uściskać go, dotknąć, pocałować, przytulić..

Nie wiem, co robi.. o czym myśli, gdzie jest teraz. Najgorsze jest to, że ferie świąteczne zaczynamy dopiero 23 grudnia, dzień przed wigilią. Obawiam się, że nie wytrzymam tu tyle czasu.

Kończę ten wpis, bo kiedy nie ma Harry'ego, nie ma mnie, nie ma nas, to nic się nie dzieje.


5 grudnia 1990 rok





Drogi pamiętniku!

Nie pisałem kilka dni, bo byłem zajęty organizowaniem szkolnego przestawienia . Pani Hudson wyznaczyła mnie i kilka innych osób w ramach rehabilitacji za ucieczki ze szkoły. No cóż, trudno. Jakoś to przemęczę, już zostało raptem dwa tygodnie do świąt Bożego Narodzenia. Ostatnie dni na pewno zlecą dość szybko, więc nie ma czym się przejmować.

Wczoraj dostałem list od wujka. Mam wrażenie, że wrzucił nieco na luz. To znaczy.. sytuacja jakoś ostygła i zrobił się bardziej przychylny moim decyzjom. Napisał, że z Harrym jest w porządku, uczęszcza z Mariką na zajęcia, a wieczorami słucha moich ulubionych piosenek. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze to niebawem wróci do Winchester. Wspaniale, prawda?

Ach, zapomniałbym. Od wczoraj pada śnieg. Za oknem jest już bialutko. Ciekawe, co na to Harry. Mam nadzieję, że uwielbia tę porę roku tak samo, jak ja. Już sobie wyobrażam nasze wspólne zabawy na śniegu. Tak bardzo chciałbym go teraz przytulić..


6 grudnia 1990 rok





Drogi pamiętniku!

Dziś mikołajki, taki tam niby wesoły dzień, ale ja siedzę z kubkiem herbaty przy oknie i patrzę na spadające płatki śniegu.

- Wszystko okej? - głos Malika wyrwał mnie z zamyślenia. - Dziwnie wyglądasz ostatnio, Lou.
- Jest jak najbardziej w porządku. Po prostu tęsknie.. - odparłem szczerze, a w oku zakręciła się łezka.

- Loueh, już niedługo.. nie trać wiary. - oznajmił brunet z uśmiechem i poklepał mnie po ramieniu.
- Dzięki Zayn. - mruknąłem wdzięcznie i wróciłem do obserwacji najpiękniejszej pory roku.

Pomyślałem, że dziś jest wyjątkowy dzień, że może powinienem zadzwonić do Harry'ego. Udałem się na korytarz, wykręciłem numer telefonu, który podała mi Marika..

- Halo? Klinika LWWY... - przywitał mnie głos sekretarki.

- Chciałbym rozmawiać z Mariką - oświadczyłem cicho, a po chwili w słuchawce rozszedł się radosny głos.

- Co u Ciebie, Lou? Jak się miewasz? - spytała, a ja musiałem wziąć głębszy oddech.

- Tęsknie. Jak tam Hazz? - przeszedłem od razu do rzeczy.

- Uh, świetnie. Jutro wychodzi. Chcesz z nim porozmawiać? - mówiła tak szybko, że dopiero po chwili fakty docierały do mojej głowy.

- Cześć Harry. Wiem, że mnie słyszysz, jak cudownie, że już jutro będziesz w Winchester. Okropnie za Tobą tęsknie.. codziennie odliczam dni do powrotu. Ale już niedługo, wiesz? Tak strasznie Cię potrzebuję..

Nagle w słuchawce rozległ się sygnał rozłączenia. Nie wiedziałem, co to znaczy. Miałem wykonać jeszcze jedno połączenie, ale ostatecznie rozdrażniony zrezygnowałem i wróciłem do pokoju.

Zasnąłem, nie dając wyciągnąć się nawet na świąteczną potańcówkę.


8 grudnia 1990 rok





Drogi pamiętniku!


Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. Może zacznę od tej dobrej. Samanta wczoraj oznajmiła mi, że jest z Niallerem. Bardzo się z tego cieszę. Horan zasługuje na kogoś, kto pokocha go  z pełnym oddaniem. Myślę, że do siebie pasują. Sami ma teraz okazję zapomnieć o swoim byłym, który okazał się ostatnim idiotą.

Zła wiadomość to taka, że pani Hudson wczoraj zginęła w wypadku samochodowym. Jest mi okropnie smutno z tego powodu, bowiem miałem z nią całkiem dobre kontakty. Zawsze rozmawiała ze swymi podopiecznymi, troszczyła się o wszystko.. los bywa okrutny.

Z racji tego, że była dyrektorem szkoła została zawieszona na jakiś czas z powodu żałoby. Wiem, że nie powinienem się teraz cieszyć, ale to znaczy jedno. WRACAM DO WINCHESTER.
Harry, nadchodzę.. <3

~*~

Podróż pociągiem okropnie się ciągnęła, ogromne zaspy śniegowe utrudniały dojazd do mniejszych miejscowości. Gdy w końcu dotarłem na dworzec odetchnąłem z ulgą. Czekał na mnie wujek, którego powitałem z uśmiechem. Nie pytałem o Harry'ego, uznałem, ze chcę mieć niespodziankę.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, na werandowych schodach siedział On.

Jego przejrzyste, pełne zieleni spojrzenie mówiło o tęsknocie.

Jego piękne, ale drobne loczki wyłaniały się delikatnie spod białej czapki.
 
Drobne płatki śniegu osiadły na jego długich, czarnych rzęsach.

Czerwone policzki prosiły się o ogrzanie, a uśmiech...

.. uśmiech sprawił, że poczułem się, jak w niebie.

Zauważył mnie i natychmiast podniósł się z zimnego siedzenia, nie wiedziałem, co teraz zrobić. Wprawdzie wujek i kilka służących znajdowało się obok nas, ale całkowicie mnie to nie obchodziło. Wtuliłem się w jego zimną kurtkę pocierając rękoma zmarznięte plecy.


- Tęskniłem, Harreh - mruknąłem mu do ucha. - Porozmawiamy w domu, dobrze?

Skinął głową, a ja poczułem, że to dar od losu, dar od Boga. Mogłem tu być i mieć go blisko.

Zjedliśmy wspólny obiad, zauważyłem, że wujek jest bardziej radosny niż ostatnio. Może miała na to wpływ poprawa zdrowia Loczka? Harry zaskoczył mnie, bowiem na jego talerzu pojawiło się coś jadalnego. Czyżby terapia była skuteczna? Na mojej twarzy stale gościł uśmiech, nie potrafiłem w takich okolicznościach się smucić. Nie mogłem doczekać się, gdy będziemy już sami. Pragnąłem skosztować tych malinowych ust i móc rozkoszować się nimi do upadłego.

~*~

Otworzyłem drzwi od swojego pokoju. Nic się tu nie zmieniło. Rzuciłem walizkę obok łózka, a sam wtuliłem twarz w poduszkę. Byłem zmęczony, ale spragniony wrażeń i obecności mojego... obecności Harry'ego.

Po chwili usłyszałem skrzyp drzwi i ciche kroki. Materac lekko się ugiął, a ciepło ciała Stylesa otuliło mnie swą delikatnością. Pragnąłem zasypiać tak i budzić się każdego dnia.

- Harreh, jak się masz? -szepnąłem patrząc w jego zielone oczęta.

Uśmiechnął się i przejechał opuszkiem palca po moim policzku.

- Cieszę się, że lepiej, ale powiedz mi coś.. cokolwiek. - prosiłem smutnym głosem.

Poprawił loki opadające na oczy objął mnie w pasie.

- Harreh, nadal nie mówisz? Potrzebuję Twojego głosu, proszę. - próbowałem wywrzeć na nim jakieś wrażenie, ale niestety nic nie skutkowało.

Cisza.

Podniosłem się z łóżka i stanąłem przy oknie. Widok na staw rozbudzał we mnie wspomnienia. Wspomnienia pierwszych chwil z Harrym.

Nagle poczułem, jak jego ręka wędruje pod moją koszulką, jak dotyka najbardziej czułych miejsc, jak do mojego brzucha napływają motylki.

- Hazz, ktoś może wejść - mruknąłem cicho, ale on nic sobie z tego nie robił. Tak jakby potrzebował tego, by móc poprawnie funkcjonować. Rozumiałem go, był dla mnie, jak spełnienie najskrytszych marzeń. Nigdy nie sądziłem, ze poczuje coś mocniejszego do kogoś tej samej płci. Powoli zaczynałem gubić się w tej słodkiej rozkoszy.

Całowaliśmy się długo i namiętnie, początkowo były to drobne całusy, później co raz bardziej odważne i zachłanne pocałunki. Musieliśmy odrobić te wszystkie dni rozłąki. Uwielbiałem jego smak, jego radość w oczach, gdy byliśmy tak blisko. Nigdy w życiu nie chciałem tego popsuć. I myślę, że On też nie...

nie padły tu na razie żadne deklaracje, ani obietnice..

.. ale ja wiedziałem, że chcę go na zawsze.

Harry zasnął w moich objęciach, był wycieńczony pobytem w tej nieszczęsnej klinice. W momencie, gdy chciałem go nakryć spostrzegłem, że nie ma na rękach już bandaży, a blizny po sznytach zaczynały się cudownie goić.

Jedyne, co mnie zaniepokoiło to drobne nakłucia przy zgięciu ręki. Przyjrzałem się dokładniej, wokół były lekko sine..

- Harry, nie. Powiedz, że to sen. - wyszeptałem całując go w czółko, za oknem padał śnieg...


*

PROŚBA: Larry Shippers, jeżeli możecie to lajknijcie lub poleccie fanpage o Stylinsonie: www.facebook.com/LarryOurLittleSecret . Będę ogromnie wdzięczna, dzięki!

sobota, 6 października 2012

Chapter 10.

ROK 2090

' Slow Dancing in burning room... '

Głos John'a Mayer'a, a za razem fragment mojej ulubionej piosenki wyrwał mnie z zamyślenia. Od kilku godzin nie wykazywałam zainteresowania niczym innym poza lekturą pamiętnika Louisa. Mama przychodziła jeszcze dużo razy wymyślając najróżniejsze preteksty do rozmowy. Na żaden nawet nie starałam się odpowiedzieć. Prosiła, abym się rozpakowała, zeszła na kolację, ale w mojej głowie nie było teraz na to miejsca. Nie byłam głodna, zmęczona. Po prostu chciałam poznać całą prawdę. Odnajdywałam w tej historii cząstkę siebie, która nieświadomie zagubiona pośród uciech i smutków życia poszukuje tej jasnej, prostej drogi do osiągnięcia wewnętrznego spokoju.

Byłam takim Harrym, ale w tym momencie nie zdawałam sobie jeszcze z tego sprawy.



 27 listopada 1990 rok




Drogi pamiętniku!


Wczorajszy dzień przekroczył moje wszelkie oczekiwania. Gdyby ktoś kilka miesięcy temu  powiedział mi, że po tej fali smutku, rozczarowań i rozpaczy doświadczę, a przynajmniej poznam, magię prawdziwego uczucia to za nic bym w to nie uwierzył. W tym momencie moje serce trzepotało jak szalone na myśl o tym jak blisko jest Harry.

Obudziłem się w małej, gościnnej sali, którą bez problemu załatwiła mi Marika. To złota dziewczyna. Nie wiem jakbym sobie bez niej poradził. Tak wiele zawdzięczam osobie, która mimo iż mnie nie znała postanowiła wyciągnąć pomocną dłoń. Ideały dzisiejszego świata na prawdę mnie zadziwiają. Aczkolwiek powinienem się cieszyć, więc to robię!

Przez okno wpadały bardzo skromne promienie słońca. Pogoda nie była dobra na spacer, ani na żadne przechadzki. Padał deszcz, chmury zakryły całe sklepienie pozostawiając tylko drobne luki. Taka atmosfera sprzyjała z pewnością jesiennej melancholii, której ja już zdążyłem doświadczyć po rzekomej "śmierci" Harry'ego.

Marry przyniosła mi gorącą kawę, ale nie została na długo, bo jeden z lekarzy wezwał ją na odział. Usiadłem na krześle pod oknem i z ogromnym zainteresowaniem obserwowałem powietrzną wędrówkę mieniących się różnymi kolorami liści. Przypomniał mi się natychmiast obraz Hazzy stojącego w swoim pokoju, a następnie to jak jego pełne wargi wpiły się w moje usta oraz ten zwinny język, który w szalenie przyjemny sposób drażnił moje podniebienie, dłonie chłopaka na mojej klatce piersiowej, albo to jak przyparł mnie do ściany i bardzo namiętnie całował po szyi. To tylko skrót wydarzeń z poprzedniego wieczoru. Nie mam słów, aby opisać to, co czułem kiedy się tak przede mną otworzył. Poprawiłem opadające na oczy kosmyki nieułożonych w ogóle włosów i odchyliłem głowę w tył. Zastanawiałem się jak to jest być kochanym. Czy polega to tylko na odczuciach fizycznych, czy może większą rolę odgrywają tu emocje. Pragnąłem doświadczyć tego nieświadomy iż właśnie moje marzenie się spełnia.

Po zakończonym obchodzie mogłem wreszcie udać się do Stylesa. Po otwarciu drzwi ujrzałem, że nie ma go w łóżku i już miałem wychodzić, gdy do moich uszu dotarł cichy szloch. Zlustrowałem całe pomieszczenie. Harry siedział w jednym z kątów sali z podciągniętymi nogami i kolebał się w rytm uderzeń kropli deszczu o drewniane okiennice. Przeraził mnie ten widok, ale nie zamierzałem nawet uciekać. W pierwszej chwili pomyślałem o tym, aby zawołać pielęgniarkę, ale ostatecznie postanowiłem poradzić sobie sam.

- Harreh, Harreh co się dzieje? - objąłem go mocno, próbując złagodzić ból jaki wypisywał się na jego twarzy. - Hazz, ktoś Cię skrzywdził? Pamiętasz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim?

Chłopak nie reagował, stale kiwał się w przód i w tył i nie zważał w ogóle na to, co mówię. Mam wrażenie, ze postawił dokoła siebie jakiś niewidzialny mur, który mógł zburzyć tylko on sam. I tylko z własnej woli. Byłem bezradny, a tak strasznie chciałem mu pomóc. Obiecałem, że to zrobię i musiałem dotrzymać słowa. Chwyciłem jego zaciśnięte na ramionach dłonie i pociągnąłem w swoja stronę. Podniósł się bez żadnego oporu tylko, co jakiś czas uginały mu się nogi. Spostrzegłem, że nie ma na rękach bandaży. Musiał odwinąć je w jakimś szaleńczym transie. Jego wewnętrzna strona rąk, od nadgarstków po same łokcie była okropnie pokaleczona. Można rzec, że nawet bardziej niż poprzednim razem.

W moich oczach pojawiły się łzy, niedawno prawie go straciłem, a on znów sięgał po żyletkę, znów powodował, że mój cały świat mógł w każdej chwili legnąć w gruzach. W momencie, gdy moje policzki zrobiły się mokre, ciepła dłonie Harry'ego Stylesa objęły moją buźkę. Przeszywające spojrzenie jakim mnie obdarzył nie było już tak puste jak kilka sekund temu, było raczej mieszanką czegoś o randze gorącego uczucia i rosnącej z każdym dniem niepewności.

Czułem go tak blisko, bo był blisko. Był przy mnie, podniosłem go w celu zaniesienia do łóżka i zdałem sobie sprawę, że trzymam w dłoniach całe swoje szczęście, jedyny powód do życia.

Brzmię tragicznie i gdyby ktoś mógł przeczytać moje pamiętnikowe wpisy, uznałby pewnie, że jestem niespełna rozumu. Wszystko jedno.

Ułożyłem Hazzę na miękkiej pościeli, natychmiast przymknął powieki i wtulił się w puchatą poduszkę. Zdałem sobie sprawę, że on tak na prawdę potrzebuje podwójnej dawki miłości, podwójnej dawki zainteresowania i uwagi. Potrzebuje mnie.

Oparłem głowę o rant wysokiego, metalowego łóżka, a wtedy do pokoju weszła Marika.

- Świetnie sobie poradziłeś. - odparła, a ja uniosłem brwi w zdziwieniu. - Mam na myśli to, że niezaprzeczalnie masz ogromny wpływ na niego.

- Staram się, wiesz? Odkąd go poznałem nic innego nie zaprząta mi głowy jak to by mu pomóc. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, a dziewczyna szczerze się uśmiechnęła.

- Louie mam dla Ciebie propozycję. - przerwała męczącą ciszę i skierowała swój wzrok na śpiącego nastolatka. - Propozycję nie do odrzucenia.

- Słucham Cię bardzo uważnie Marii. - oświadczyłem z lekkim niepokojem w glosie i rozsiadłem się wygodnie na krześle.

-  Rozmawiałeś wczoraj z panią Ryan? Mówiła Ci coś odnośnie terapii Twojego przyjaciela? - szepnęła pocierając ręką moje plecy.

- Tylko tyle, że wczoraj miał ją zacząć oraz że muszę go do tego zachęcić. -wytłumaczyłem zastanawiając się czego tak na prawdę będzie ode mnie oczekiwała.

- Własnie Louis, musisz z nim o tym porozmawiać... - odparła spokojnie, ale mi serce zaczęło walić jak oszalałe.

- Ale on.. - próbowałem wyrazić swoje zdanie, lecz zamknęła mi usta dłonią mówiąc, że tylko ja jestem w stanie go z tego wyciągnąć. Opowiedziała mi krótką historię jednego dnia z pobytu Harry'ego w ośrodku.

~

Marika: Wiesz Louis, on tu był sam. Trafił kilka dni po tym jak prawdopodobnie wyjechałeś do szkoły. Tak sądzę, bo ciągle w kółko powtarzał 'tęsknie, tęsknie'. Nie wiedzieliśmy, co z nim począć. Nie mieliśmy pojęcia za kim tęskni. Eleanor odwiedzała go sporadycznie, Twój wujek praktycznie tu nie przebywał. On został skazany na naszą łaskę, na to, że jeden z lekarzy lub opiekunów zajmie się nim w godny sposób. Był zagubionym, ale wrażliwym nastolatkiem. Nadal jest. Z tą różnicą, że teraz nie jest samotny. Ma Ciebie, a to bardzo dużo zmienia, rozumiesz? Wracając do sytuacji, którą chcę Ci opowiedzieć. W ramach programu 'Live while we're young' każdy z pacjentów miał zostać zamknięty na  dwie godziny w małej sali z kartką papieru i trzema markerami. Taki psychologiczny test. Temat rysunku był dowolny. Nie zgadniesz, co zrobił Harry. Kiedy otworzyłam drzwi do pomieszczenia chciało mi się początkowo śmiać. Oczywiście nie z niego. Kartka papieru formatu A4 leżała po środku pokoju, a na niej namalowane były cztery strzałki, każda w inną stronę. Wiesz po co? Twój przyjaciel nie jest głupi Louis. On jest bardzo mądry, ukrywa to, maskuje się, bo dawno temu musiało go coś mocno zranić, próbuje się odizolować od ludzi i życia, co w znacznej mierze mu się udaje. Przechodząc do najciekawszej części tego opowiadania pragnę wspomnieć, że każda z 4 białych ścian była pokryta od góry do dołu Twoim imieniem. Wypisał je staranie dokładnie czterysta razy. Wskazówka leżąca na podłodze świadczy tylko o tym, że jesteś jego całym światem.

~

Milczałem, moje wypełniły się łzami, które chwilę później swobodnie spływały po rozpalonych policzkach. Nie blokowałem tego, ale zarazem nie miałem całkowitej kontroli nad emocjami. Ostatnie wydarzenia mocno zszarpały moje nerwy i teraz każde wzruszenie kończyło się w ten, czy też podobny sposób. Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć jasnowłosej dziewczynie stojącej przede mną. Z pewnością miała jakiś cel w swojej opowieści. Nie miałem pewności, że mówi prawdę, ale nie pozostawało mi nic innego jak zaufać i uwierzyć. W końcu ona tak samo jak ja pragnęła zdrowia leżącego obok nas chłopaka.

Nim się spostrzegłem nie było jej w pokoju. Zniknęła, a ja nawet nie zdążyłem zarejestrować momentu, gdy wychodziła. Ale nie to jest teraz ważne. Liczy się to, że chwilę po jej wyjściu Styles przebudził się i sięgnął po szklankę wody. Pił powoli z krótkimi przerwami stale wpatrując mi się w oczy. Nie potrafiłem przerwać tego transu. Dopiero dźwięk rozbitego szkła przywołał mnie do rzeczywistości. Hazz zerwał się z łóżka w celu posprzątania bałaganu, ale powstrzymałem go jednym ruchem. Stanąłem przy łóżku, a on objął mnie w pasie, tuląc się do mojego torsu.

- Harreh, musimy zacząć chodzić na terapię. - szepnąłem cicho i bardzo subtelnie przeczesałem dłonią jego loki, aby zapewnić go, że wiem, co jest dobre.

Odpowiedziała mi cisza, ale nie zamierzałem ustąpić.

- Harreh, zostanę z Tobą tak długo jak będzie to możliwe. Ale w zamian za to jutro pójdziemy na zajęcia, zgoda? - spytałem mimo, iż oczywiste było, że nie wywołam tym żadnej wymiany zdań. Z czasem przywykłem do tego, że najprostsze rozwiązania są najbardziej efektywne.

Resztę dnia spędziliśmy na obserwowaniu pogarszającego się stanu pogody, co wcale nie szło w parze z naszymi uczuciami. One były wręcz przeciwne, pełne pożądania, ciepła i miłości.



 28 listopada 1990 rok




Drogi pamiętniku! 
 


Wczoraj zasnąłem na łóżku Harry'ego, więc dzisiejszego poranka zostałem obudzony przez jego ciche pochrapywanie. Kiedy śpi jest jeszcze bardziej bezbronny i delikatny niż zazwyczaj. Mam ochotę go wtedy tak mocno uściskać i powiedzieć, że już zawsze będzie dobrze. Ale to ogromna obietnica, a jeśli on nie zechce współpracować z terapeutą, a tym bardziej ze mną to nie ma szans na jakikolwiek postęp. Sami nie poradzimy sobie z odkryciem prawdy.

Jak zwykle został przeprowadzony obchód podczas, którego musiałem opuścić pokój Hazzy. Nie lubiłem zostawiać go samego z ludźmi, których się bał. Nie lubiłem być bez niego dłużej niż sześćdziesiąt sekund. Natychmiast przy drzwiach pojawiła się Marika oznajmiając, że zaczynamy za chwilę zajęcia. Byłem ciekawy jak to wszystko wygląda i jaką posiada skuteczność.

Step 1 przewidywał farmakoterapię lekami antydepresyjnymi oraz stałą kontrolę pacjenta. Czyli standardowe przyjmowanie tabletek, na widok których Harry miewał drgawki. Nic mnie w tym nie zdziwiło. Jednak kolejne kroki w drodze do uwolnienia się od ciężkości umysłu i serca nie były wcale takie proste.

Step 2 polegał głównie na psychoterapii, która określana była mianem najskuteczniejszej. Najważniejsze w tym momencie było odnalezienie przez Harry'ego motywacji do walki, otwarcie się przed kimś, komu zaufa i kto poprowadzi go przez ten trudny czas przeżywania rzeczywistości. Jak uznała Marika tą osobą miałem być ja wraz z jej pomocą i cennymi wskazówkami. Nie za bardzo się na tym znałem, dlatego nieco odrobinkę przerażała mnie wizja nadchodzących dni. Kolejną istotną kwestią miało być silne zainteresowanie oraz współpraca z terapeutą w celu odkrycia przyczyn frustracji poszkodowanego.

Zrozumiałem, że to będzie walka nie tylko Harry'ego, Mariki, ale i moja. Walka o miłość.

Weszliśmy do małego, ciasnego pokoiku z mnóstwem kolorowych obrazków na ścianie, które prawdopodobnie miały pobudzać wyobraźnię. Przez cały korytarz prowadziłem Harry'ego trzymając silnie jego dłoń. Odwzajemniał uścisk, co znaczyło, że podejmuje się zadania.

Zajęliśmy dwa czerwone fotele obok małego stoliczka. Po chwili pojawiła się również Marika. Okazało się, że to właśnie ona poprowadzi cały cykl terapii Harry'ego, co bardzo mnie satysfakcjonowało. Nie miałem pojęcia,  co będziemy robić.

- Harry, jestem Marika, wiesz? Pamiętasz mnie, prawda? Dzisiaj zaczynamy nasze spotkania i tak na prawdę od Ciebie zależy kiedy je skończymy. Musisz współpracować. Myślę, że nie masz nic przeciwko, aby Louis uczestniczył w zajęciach. - głos dziewczyny rozchodził się po pokoju i wtedy zdałem sobie sprawę, że ona może zmienić wszystko. - Tak, więc Harry głowa do góry, bo wiele przed nami.

Zaśmiałem się cicho pod nosem. Hazz wpatrywał się w swoją opiekunkę groźnym wzorkiem, rękę zaciskał na nodze od stolika, a dolną wargę przygryzał tak mocno, że aż robiła się jasna.

- Spokojnie Harreh, jestem przy Tobie. - mruknąłem mu do ucha kładąc rękę na kolanie i dodając tym samym otuchy.

Marika poprosiła mnie na chwilę na korytarz, a Harry'emu podała kartkę formatu A4 z zapisanym słowem 'ŻYCIE' . To było bardzo sensowne, a wręcz intrygujące. Zostawiła mu tylko ołówek i zamknęła drzwi.

Rozmawialiśmy dobre piętnaście minut. Zrozumiałem, że dokonała ona już głębokiej analizy portretu psychologicznego Harolda. Wiedziała o nim wiele, być może więcej niż ja, ale nadal tajemnicą pozostawała przyczyna jego zamknięcia się w sobie. Trauma jaką prawdopodobnie przeżył jakiś czas temu Hazz powracała do niego we wspomnieniach, snach i flashbackach. Nad tymi pierwszymi nie jest się w stanie zapanować. Przynoszą one podobny stan emocjonalny odczuwany podczas owego zdarzenia, może być to lęk, strach, panika. Sny przybierają najczęściej formę koszmarów, które w konsekwencji mogą doprowadzić do bezsenności lub ogólnej ospałości i zmęczenia. Flashbacki, jak wytłumaczyła mi Marika to krótkie i bardzo intensywne emocjonalne przeżycia sytuacji traumatycznej. Osoba doświadcza przez kilka minut dokładnie identycznego napięcia emocjonalnego jak w chwili właściwej traumy, a jej wizje są na tyle realne, że czuje ona jakby powróciła do sytuacji z przeszłości. *

Słuchałem wywodu mojej nowej przyjaciółki z ogromnym zainteresowaniem. Pochłaniałem każde słowo z prędkością światła, a wszystko po to by móc pomóc komuś, kogo kocham, komuś kto znaczy dla mnie więcej niż powinien.

Kolejne cechy, które charakteryzowały zachowanie Stylesa to np. tzw.  budowanie bariery ochronnej przed negatywnymi emocjami. Odczuwałem to o wiele wcześniej przed poznaniem tej lekarskiej terminologii; unikanie kontaktu ze światem, ograniczanie swych emocji do minimum, zamaskowanie doświadczeń i wspomnień związanych z traumą. Wszystko pasowało mi idealnie. Dopiero teraz zaczynało docierać do mojego umysłu jak ogromna przykrość musiała spotkać mojego ukochanego.

Dzięki zapoznaniu się z tym podstawowym schematem mogłem wysuwać kolejne wnioski.

Wróciliśmy do pokoju, a ja poczułem się źle. Harry siedział skulony w kącie i ponownie przygryzał dolną wargę. Czułem jego ból, czułem, że wewnętrzna stabilizacja to dla niego pojęcie obce. Tak strasznie chciałem mu pomóc. Skierowałem się w jego stronę, ale Marii zatrzymała mnie i kazała usiąść na fotelu. Z ogromnym trudem powstrzymywałem emocje.

- Harry, wstań. - powiedziała spokojnie tak by nie przestraszyć chłopaka. - Harry spójrz. Louis siedzi na fotelu, obok niego jest miejsce. Wstań i usiądź tam gdzie powinieneś.
Odpowiadała jej cisza.

- W porządku, siedź w kącie. Ludzie, którzy uciekają przed światem zajmują te miejsce wiesz? A przecież Ty nie uciekasz, przecież wszystko jest w porządku, prawda? - wyczuwałem w jej słowach podstęp. - Harry, gdzie twój rysunek?

Mój przyjaciel kołysał się jeszcze bardziej niż wcześniej i nie zwracał uwagi na pytania terapeutki.
- Harry, czekam na Twoją odpowiedź. Będę stała nad Tobą dopóki nie dostanę rysunku. - dziewczyna była stanowcza i silna, imponowało mi to, ale przecież na tym polegała ta praca.

Harry zaczął się trząść, nie wiem czy z zimna, czy raczej z przerażenia, paniki, strachu.. etc. Bardzo powoli wyciągnął jedną rękę i otworzył zaciśniętą pięść wyrzucając z niej pogniecioną kartkę z jakimś starannym malunkiem.

- Brawo Harry, jestem z Ciebie dumna. To twoje emocje, takie jest twoje życie, tak? Jak ta kartka papieru. - oznajmiła Marry, a ja zastanawiałem się o czym ona mówi.

Podeszła bliżej mnie i położyła rozprostowaną już kartkę na stole.

- Louis, powiedz mi i Harry'emu co widzisz. - szepnęła, a ja nie mogłem uwierzyć, że każe mi analizować szkice Stylesa.

- Umm, wokół napisu życie jest kilka szkiców. Jeden z nich to chyba.. - przyjrzałem się dokładniej szarym kreskom na śnieżnobiałym papierze. - .. tak to chyba nasz dworek w Winchester, a tu staw.. - wskazałem palcem zadowolony, że udało mi się odtworzyć wizję Hazzy. - .. ale czekaj, tu jest coś jeszcze, ale on to zamazał.. zakreślił.. nie potrafię tego odczytać, przepraszam.


- Wspaniale Louis, poradziłeś sobie świetnie, obaj jesteście dziś pracowici. - usłyszałem w odpowiedzi. Zauważyłem, że Curly przestał się kiwać i wpatruje się we mnie z ciekawością.

- Harry, kim jest osoba, którą namalowałeś z lewej strony kartki? Z lewej strony to od serca, tak? Dlaczego pokreśliłeś tą postać? - pytania dziewczyny nie miały końca, a odpowiedzi nadal pozostawały sekretem.

Chwilę później Marika została na moment wezwana na oddział. W ten oto sposób zostaliśmy sami w pomieszczeniu. Było mi głupio przed Harrym, właściwie to nie wiem dlaczego. To wszystko dla niego, ale jednocześnie przeciw niemu. Zamknąłem twarz w dłoniach i próbując zebrać myśli odpłynąłem na moment. Gdy się ocknąłem Harry siedział obok mnie i gładził moje włosy. Uśmiechnąłem się lekko, na co on zamrugał oczami przewracając głowę na różne strony. Ponownie odnalazłem w tym spojrzeniu cząstkę bólu i smutku. Przytuliłem go do siebie, a na gładziutkim czole postawiłem mokrego buziaka.

- Zabierz mnie stąd - jego szept był jak głos anioła pośród mroków nocy, jak głos, którego w żaden sposób nie dało się zignorować.

~*~
pytania do mnie tu: KLIK
pytania do postaci tu: KLIK