Strony

sobota, 15 września 2012

Chapter 9.

ROK 2090

- Amelia, znów dzwonił.. - głos mojej matki staje się spokojniejszy.

- Tak, wiem. - odpowiadam krótko z nadzieją, że da mi spokój. Nie mam ochoty tłumaczyć  jej po raz kolejny, że zwyczajnie nie jestem gotowa na jakieś chore randki, które nie zmierzają do niczego dobrego.

Po chwili znów zostaje sama w pokoju. Na szczęście. Jednak teraz zastanawiam się nad tym, czy nie ranię jej swoim szorstkim zachowaniem. Właściwie to chyba jest mi to obojętne.. tak sądzę.

25 listopada 1990 rok




Drogi pamiętniku!



-Co?

Nie wierzę własnym uszom, nie umiem pozbierać myśli. Klinika? Harry? Wujek? W mojej głowie pojawiają się setki myśli, lecz żadna nie satysfakcjonuje mnie tak bardzo, jak ta, że Loczek może żyć. Nie wiem, czy już się cieszyć. Nie chcę przeżyć kolejnego zawodu, dlatego traktuję to wszystko na dystans. Prędko biegnę do swojego pokoju, wyciągam ostatnie oszczędności i trochę gotówki, którą otrzymałem od wujka, pakuję najpotrzebniejsze rzeczy i zamawiam taksówkę.

Cel podróży? Londyn, klinika Live While We're Young.
Boję się.

_

Podróż jest okropnie długa i męcząca. Nienawidzę jazdy taksówkami mimo, że w pewien sposób to luksus. Przyzwyczaiłem się już do pociągów. Próbuję zasnąć, ale wciąż myślę tylko o jednym.  Przygotowuje się na najgorsze, ale w głębi serca mam nadzieję na pozytywny rozwój wydarzeń.

Gdy dojeżdżamy na miejsce jest bardzo późno. Taksówkarz podwozi mnie pod sam budynek szpitala. Jestem mu wdzięczny, bowiem nie znam dobrze stolicy i w innym wypadku najprawdopodobniej bym się zgubił. Zarzucam torbę na plecy i kieruję się w stronę ogromnych schodów. Dopiero po chwili dociera do mnie, że muszę czekać. Przecież w środku nocy nikt nie zgodzi się na jakiekolwiek odwiedziny. Siadam na betonie i opieram swoją głowę o zimną barierkę. Zastanawiam się, co dalej. Co jeśli Harry na prawdę żyje? A co jeśli nadzieja matką głupich?





26 listopada 1990 rok




Drogi pamiętniku!
 
 

Z mocnego snu wyrywa mnie czyjś delikatny głosik. Nie znam go, jest mi obcy. Powoli unoszę powieki, a moje oczy rejestrują małą postać. Stoi niedaleko mnie w białym uniformie i próbuje nawiązać jakiś kontakt.

- Przepraszam, kim pan jest? - szepcze widząc, że jeszcze w połowie śpię.

- Um, ja.. ja przyjechałem w odwiedziny - odpowiadam zgodnie z prawdą.

- Odwiedziny? Ale to nie możliwe. Szpital jest zamknięty. Chyba, że ma pan przepustkę. - wyjaśnia, a mój świat po raz kolejny rozpada się na cząsteczki elementarne. Opadam na schody i zamykam twarz w dłoniach. Tak ślepo wierzyłem, że go zobaczę. Wierzyłem, że on może żyć. Zaczynam płakać. Już nic nie ma znaczenia.

- Ej, nie smuć się.. jestem Marika, jak Ci na imię? - pyta gładząc mnie po plecach.

- Lou-Louis - podaje jej rękę, a ona odwzajemnia uścisk. - Marika, ja muszę go zobaczyć, muszę sprawdzić, czy żyje.. proszę.

Dziewczyna przez moment zastanawia się nad moimi słowami. Nie mam pojęcia, co będzie dalej. Rozumiem, że obowiązują tu określone przepisy, ale czy miłość nie jest ważniejsza?

-Chodź, mam pomysł - pociągnęła mnie za sobą w kierunku tylnego wejścia.

Chwilę później miałem na sobie strój pielęgniarza. Wyglądałem całkiem przyzwoicie, a jeżeli to był jedyny sposób na wejście tu i odkrycie prawdy zgadzałem się bezapelacyjnie.

- Czekaj, kogo ty w ogóle szukasz? Muszę wiedzieć, czy poświęcam chociaż w jakieś ważnej sprawie. - spytała Mari, a ja uśmiechnąłem się pod nosem, po czym ucałowałem ją w policzek.

- Nawet nie wiesz jak wiele dla mnie robisz. Szukam Harry'ego, taki chłopak z burzą loków na głowie. Jeżeli tu jest to moje życie ma sens..  Być może kojarzysz nazwisko Tomlinson? - jęknąłem w odpowiedzi, a na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Pociągnęła mnie znów za rękę, pouczając, że mam zachowywać się jak praktykant, aby nikt nie odkrył naszego oszustwa.

Nie wiem, co był zrobił bez tej dziewczyny. To jak.. po prostu brak mi słów. Mam u niej ogromny dług wdzięczności. Niestety Marika zostaje wezwana na jakiś oddział, a ja zostaje skazany na samotne poszukiwania. Wędruje od korytarza do korytarza zaglądając do każdych drzwi z nadzieją, że znajdę Loczka. Ku mojemu zdziwieniu widzę Eleanor. Idzie ze spuszczoną głową, wygląda jak cień.. zaczynam żałować, że tu przyjechałem, ale teraz nie ma odwrotu. Doganiam szatynkę i wciągam ją do jakiegoś kantorka dla sprzątaczek.

- Co Ty.. Louis ? - wydaje się być zaskoczona. - Co Ty tu robisz? Dlaczego masz na sobie...

- Dlaczego mnie okłamałaś? Gdzie jest Harry? - ignoruje jej pytania próbując odkryć choć trochę prawdy.

- Wyobraź sobie, że Cię nie kłamałam idioto. Dopiero dziś dowiedziałam się wszystkiego. Kocham go, nie mogłam inaczej.

- Kochasz go? - jęknąłem czując, że do moich oczu napływają łzy. Ona go kocha. On z pewnością ją. Nie mam szans..

- Louis, Harry to mój brat. - po tych słowach tracę przytomność.

_

Kiedy się ocknąłem siedziałem obok Mariki, która kurczowo ściskała w dłoniach mała karteczkę.

- Gdzie Eleanor? - szepnąłem łapiąc się za głowę.

- Musiała iść, zostawiła Ci to - odpowiedziała moja wybawicielka podając skrawek papieru, na którym widniała jakaś liczba. - Numer pokoju Harry'ego, idź póki nie zaczął się obchód.

W tym momencie zrozumiałem, że ON ŻYJE. Nie umarł, nie straciłem go.. on żyje. Potrzebowałem jeszcze go zobaczyć, a wtedy byłbym najszczęśliwszą osobą na świecie. Prędko odszukałem odpowiednią salę. Chciałem jak najszybciej wejść do środka, ale przez moment zastanawiałem się, co mu powiem...

Zrzuciłem z siebie uniform i ułożyłem go na krześle obok drzwi. Wolałem być w swoich ubraniach. Tak się po prostu czułem lepiej. Nacisnąłem klamkę, a serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. Na wysokim, metalowym łóżku spał Harry. Miał twarz wtuloną w poduszkę, a drobne loczki opadały na jasną pościel. Wyglądał tak pięknie, tak żywo, że nie mogłem zrobić żadnego ruchu. Przez kilkadziesiąt minut stałem jak wryty nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się na prawdę.

On żyje.

Jedyne, co mnie niepokoiło to podkrążone oczy i te okropne bandaże zalegające na jego rękach. Nachyliłem się nad nim i ucałowałem go w czoło, szepcząc jak bardzo mi go brakowało, jak bardzo się bałem, że już go nie zobaczę, jak bardzo tęskniłem za jego obecnością, jak wiele łez wylałem po jego rzekomej śmierci. Jednak to, co zdarzyło się później było totalnym zaskoczeniem. Harry otworzył oczy, chyba nie spał...

- Wiem to Louis. - oznajmił spokojnie siląc się na drobny uśmieszek. Czułem, że uczucie miłości rozsadzi mnie zaraz od środka. Tak bardzo go kocham.

- Wiesz? Dlaczego tu jesteś? Dlaczego nie dasz sobie pomóc? - jęknąłem tuląc się do jego klatki piersiowej. Miałem świadomość, że już dzisiaj nie usłyszę nic od niego, ale to nie było ważne.  Żył  - to liczyło się najbardziej na świecie.

Chwilę później zapadł w sen. Musiał być pod działaniem jakichś mocnych leków, bo jego ospałość i zmęczenie były nad wyraz silne. W końcu mogłem spokojnie oddychać, nie martwiąc się, że zostałem sam..

-Tomlinson, mam nadzieję, że masz jakieś sensowne wytłumaczenie na swoją obecność w LWWY. - głos wujka przeraził mnie swoją delikatnością.

- Yyy..jaa.. - zająknąłem się próbując wymyślić jakąś dobrą wymówkę. - okłamałeś mnie.

To wystarczyło. Nie kontynuowaliśmy tej dyskusji. Filip poddał się, bowiem wiedział, że mam rację. Byłem na prowadzeniu. I to mi tak cholernie schlebiało.

- Marika! - krzyknąłem do dziewczyny, której zawdzięczałem dzisiejszy dzień. - Jesteś moim aniołem. Dziękuje!

- Nie ma problemu, wisisz mi kawę i małe wyjaśnienie! - odparła mrugając oczkiem, po czym zniknęła za szklanymi drzwiami. Usiadłem na plastikowym krześle w korytarzu i zdałem sobie sprawę, że jest ktoś jeszcze, kto czeka na mój telefon. Prędko odszukałem jakąś budkę.

- Samanta? Harry.. On.. - zacząłem smutno.

- Co Louis, co Harry? - krzyknęła do słuchawki tak, że o mało nie wybuchnąłem śmiechem.

- Żyje, rozumiesz? On żyje. - oznajmiłem z ogromnym entuzjazmem, na co blondi rozpłakała się z radości. - Odezwę się jeszcze, teraz muszę kończyć. Bawcie się dobrze!

Odłożyłem słuchawkę na miejsce i skierowałem się w stronę pokoju Hazzy. Miałem mu tyle do opowiedzenia, że nie wiedziałem od czego zacząć.

- pan Louis Tomlinson ? - pytanie recepcjonistki, którą właśnie mijałem zszokowało mnie. Przytaknąłem, a ona poprosiła mnie do siebie. Wyjaśniła, że teraz  o wszelkie sprawy dotyczące Harry'ego będą informować mnie, bowiem Filip wyjeżdża na parę dni. Bez problemu podpisałem się pod oświadczeniem. Kobieta podziękowała i odesłała mnie do Loczka.

- Ach, Louis, jeszcze jedno. Harry od dziś ma zajęcia z terapeutą, musisz go jakoś przekonać do tego. Nikt nie ma z nim lepszego kontaktu..

- Postaram się panno Ryan, dziękuje - mruknąłem na odchodne.

Sala Harry'ego była  inna niż wszystkie sale szpitalne. Przeważały tu ciepłe kolory, nawet obrazki wiszące na ścianach były przyjemne. Może to wszystko miało swój cel. W końcu prywatna, londyńska klinika dla młodych osób po przejściach musiała mieć dobrą opinię w świecie. Tak sądziłem.

Kiedy wszedłem do środka Hazz nie spał, stał przy oknie i wpatrywał się w spadające liście. Dłonie zaciskał na parapecie, a jego niesforne loczki zakrywały pół czoła. Podszedłem do niego od tyłu i objąłem go w pasie. Zadrżał.

- Tęskniłem, wiesz? - mruknąłem mu do ucha, na co spiął się jeszcze bardziej. Ostatnio był nieprzewidywalny, dlatego w momencie, gdy obrócił się do mnie przodem, a jego delikatne usta zajęły się moimi wargami myślałem, że to kolejny z pięknych snów..

Całował moją szyję, wodził rękoma po plecach, a ja czułem narastające ciśnienie. Wsunąłem swój język w jego buzię oddając się kolejnym zachłannym pocałunkom.

_______________________________________________________________________________
Jedyne, co mam do powiedzenia to przepraszam. Za beznadziejny rozdział, masę błędów i w ogole.. za wszystko.

sobota, 1 września 2012

Chapter 8.

ROK 2090

W tym momencie poczułam, że moje policzki są całe we łzach. Dotknęłam lekko dłonią twarzy sprawdzając, czy aby na pewno to nie złudzenie. Chyba nie potrafiłam inaczej zareagować. Wyobraziłam sobie, co czuje w tym momencie Louis. Tfu! Nie musiałam sobie niczego wyobrażać… niedawno straciłam kogoś równie ważnego. Śmierć to zdecydowanie zbyt mały powód, by przestać kochać. Przetarłam oczy rozmazując z rzęs grubą warstwę tuszu. Moje dłonie drżały, a serce dostawało palpitacji. Nie potrafiłam się opanować. Ból rozchodził się po moim wnętrzu i docierał nawet do najmniej dostępnych zakamarków. Sięgnęłam dłonią parapetu i podniosłam się z drewnianej podłogi. Spojrzałam przez okno próbując złapać oddech. Nic nie było tak jak trzeba… miałam ochotę rzucić tym pamiętnikiem w kąt za to, że rozdrapał moje stare rany. A może tak na prawdę one nadal były świeże? Fakt, że nie mogłam pogodzić się ze śmiercią Austin’a przytłaczał mnie jeszcze bardziej. Rozgoniłam wszelkie myśli i postanowiłam wrócić do lektury. Przecież ta historia musi mieć jakiś koniec. Przecież Louis musi sobie jakoś poradzić. Przecież… przecież przeczytałam dopiero niecałą połowę. Zerknęłam na kolejne strony. Pismo było chaotycznie, zdania nieuporządkowane... Jakby w jego życie wtargnął chaos, jakby nagle straciło sens.  Skądś to znałam…


17 listopada 1990 rok



Drogi pamiętniku!


Jak długo człowiek jest w stanie wytrzymać bez jedzenia? Sporo.


Jak długo człowiek jest w stanie wytrzymać bez picia? Około tygodnia.


Jak długo człowiek jest w stanie wytrzymać bez tlenu? Właśnie.


Harry był moim tlenem.


Harry był dla mnie jak...


ROK 2090

 
Przejeżdżam dłonią po żółtej kartce. Pismo jest niewyraźne, rozmazane. Nie jestem w stanie odczytać słów, które zapisał Louis. Musiał robić to chwilę po rozmowie z Eleanor, bo pognieciona kartka świadczy o tym jak wiele łez wylał zapisując to, co czuje. Przerzucam kartkę  na kolejną stronę…




18 listopada 1990 rok


Drogi pamiętniku!


Moje życie nie ma sensu. To jedyne, czego jestem teraz pewien. Nie umiem poskładać myśli, moje serce rozpadło się na miliardy drobnych kawałeczków, a każda z nich leży w innej części świata. Eleanor wzięła chyba wolne, bo nigdzie jej mogłem jej znaleźć. Nawet nie mam z kim porozmawiać. Dzisiaj od rana siedzę nad stawem. Zająłem jego miejsce. Chyba by się nie pogniewał, prawda? Przepłakałem całą noc. Nie mam już sił, nie mam ochoty oddychać. Nie mam czym oddychać. On był wszystkim, czego potrzebowałem. Każda czynność zaczynała lub kończyła się słowami „bo Harry”. Teraz tego nie ma…

Jestem rozdarty w środku. Tkwię w martwym punkcie. Moja egzystencja nigdy nie była tak sztuczna. Wujek próbował złapać ze mną jakiś kontakt, ale… milczę. Nauczyłem się tego od niego. Nauczyłem się kochać, ale i nienawidzić. Nienawidzę ludzi. Nienawidzę świata. Nienawidzę siebie. Przede wszystkim siebie. To wszystko moja wina.

Zdałem sobie sprawę, że był najważniejszą osobą w moim życiu. Teraz jestem sam. Zupełnie sam… Odszedł, zostawiając niedosyt. Nie zdążyłem nacieszyć się jego ustami, jego uśmiechem, który zawsze dawały tyle nadziei, jego spojrzeniem, które ukrywało prawdę, jego loczkami, które idealnie kontrastowały z bladą cerą. Nie zdążyłem…
Harry, gdziekolwiek jesteś… mam nadzieję, że jest Ci tam lepiej.



19 listopada 1990 rok


Drogi pamiętniku!


Próbowałem się zabić, ale jestem za słaby. To chyba zawsze odróżniało mnie od Harry'ego. On sprawiał wrażenie lekkiego... a tak na prawdę wiedział, czego chce. Nie rozumiem tylko dlaczego nie poczekał aż wrócę. Wiedział, że chcę mu pomóc…

W mojej głowie pojawia się kolejna setka pytań. Na żadne z nich nie znam odpowiedzi. To chore, na prawdę chore. Koło, które próbowałem otworzyć zamknęło się na amen... Nie potrafię przyjąć do siebie faktu, że to na prawdę koniec naszej historii. Czy bardziej cierpi ten kto czekał zawsze, czy ten, kto nie czekał nikogo? Czy jego słowa były prawdą? Czy potrzebował mnie do życia?
Chciałbym go teraz pocałować. Chciałbym, aby jego mięciutkie wargi objęły moje usta, aby jego język wdarł się do środka pieszcząc moje podniebienie. Chciałbym odpłynąć z nim w najwspanialszych uniesieniach. Dlaczego, Harry?

Zadaje retoryczne pytania. Jest ze mną co raz gorzej. Piszę krótko, bo nie widzę sensu na dłuższe wypociny. Kiedyś… kiedyś było inaczej. Mija dopiero drugi dzień od jego śmierci, a ja nadal nie mogę się z tym pogodzić. TO za trudne. To na prawdę za trudne. Chcę, aby wrócił. Proszę, Boże. Proszę oddaj mi go. Zrobię wszystko, czego pragniesz. Obiecuję.
Harry, daj znak, że jest Ci tam dobrze. Jakikolwiek, błagam.

Spędzam czas w jego pokoju. W tym samym pokoju, w którym leżał po powrocie ze szpitala. Przypominam sobie jego pocięte ręce. Chcę spróbować. Otwieram jedną z szuflad. Wiem, że nie powinienem grzebać w jego prywatnych rzeczach. Czuję się jakby ktoś mnie obserwował. Mały notesik, kilka ołówków i jakaś koperta. To wszystko, co znajduję. Waham się przed sprawdzeniem, co jest w środku. Ostatecznie moja ciekawość zwycięża i już po chwili trzymam w dłoniach zdjęcie młodej, ale jakże pięknej dziewczyny. Jest mi dziwnie znana… jakby jakaś modelka lub piosenkarka. Zbija mnie to z tropu. Otwieram notesik. Drobne szkice. Odkrywam jedną z tajemnic Harry'ego. Pięknie rysował, to na prawdę był talent. Nienawidzę mówić o nim w czasie przeszłym, to wszystko jest tak beznadziejne, że mam ochotę zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Dlaczego mam takiego pecha? Dlaczego ja?

Wsuwam rękę pod poduszkę i odnajduję małą bawełnianą chusteczkę z wyhaftowanym napisem „Harry”. Wiedziałem, że znajdę to, czego szukam. Odkrywam materiał i moje źrenice rejestrują cieniutki kawałek metalu. Połyskuje w świetle słabej lampki nocnej. Są na niej jeszcze ślady Twojej krwi... przeraża mnie to, ale chcę do Ciebie dołączyć. Chcę tego. Chcę, Harry. Albo chociaż spróbować jak to jest... chcę się poczuć jak Ty. Ślepo wierzę, że mi to pomoże.

Mój mózg nie pracuje już prawidłowo. Nigdy wcześniej nie przyłożyłbym żyletki do nadgarstka. Przejeżdżam delikatnie po skórze. Boli. Na prawdę boli. Krzyczę, że jesteś idiotą, ale tnę dalej, dalej… dalej…


Chyba brudzę pościel, bo lekkie strumyczki krwi spływają na jej biel. Po chwili nie czuję już nic oprócz słyszenia jakichś szeptów... ale skąd one?

Widzę Ciebie, Harry.

Dotykasz mojego policzka, przejeżdżasz swoimi długim palcami po mojej szyi. Czuję Cię blisko. Jesteś tu i troszczysz się o mnie. Wyciągasz z mojej dłoni żyletkę i rzucasz nią o podłogę. Drobne krople krwi roztrzaskują się w rytm bicia naszych serc. Jestem już blisko muśnięcia ustami o twoje wargi, gdy do moich uszu dociera głos wujka. Budzę się…

Tak Hazz, to tylko sen… to znaczy Ty byłeś snem, bo wszystko inne miało miejsce. Filip krzyczy na mnie, że jestem lekkomyślny, że zachowuje się jak dzieciak. Wiem, co czułeś Harry, gdy on na Ciebie podnosił głos. Dobija mnie to. I Ciebie też dobijało, prawda? On nie rozumie, on nie rozumie, że Cię straciłem…

Karze mi wracać do szkoły. Właściwie to mi wszystko jedno… czy umrę w Winchester, czy też w Stillwood... na prawdę wszystko jedno. Bez Ciebie z pewnością się to stanie.
Bez niego na pewno przestanę oddychać.




20 listopada 1990 rok


Drogi pamiętniku!


Nie pożegnałem się z Eleanor, bo nadal jest nieobecna. Nie wiem, co się z nią dzieje, ale tłumaczę to jako „reakcję na śmierć Harry'ego”, tak po prostu jest mi łatwiej… Wujek zamówił mi taryfę i właśnie jestem w drodze do internatu. Szybciej niż przewidywałem. Mam wrażenie, że on chciał po prostu pozbyć się kłopotu. Jestem kłopotem… zawsze byłem.

Późnym wieczorem dojeżdżamy na miejsce. Zapominam walizek… nie mam do tego głowy. Wdrapuje się na nasze piętro i zmierzam do pokoju sypialnego. Wchodzę tam z nadzieją, że chłopcy śpią. Niestety… mogę tylko pomarzyć. Siedzą i grają w karty znudzeni pewnie wykładem jednego z profesorów. Od razu zauważają, że coś ze mną nie tak. Rzucam bagaże w kąt i kładę się do łóżka otulając szczelnie kołdrą. Chce się odizolować od świata… Po prostu chcę zapomnieć. Nie. To znaczy nie chcę o Tobie zapominać Harry…

Jestem idiotą, bo zmieniłem sposób pisania w tym pamiętniku... mam wrażenie, że kiedyś będę mógł Ci to przeczytać lub że po prostu mnie słyszysz... bo słyszysz, prawda?
Jestem kretynem. Tęsknie za Tobą.

- Lou? Wszystko ok? - głos Zayn’a był inny niż zwykle. Miałem wrażenie, że na prawdę się o mnie martwi.

- Uhm - syknąłem niewyraźnie odrywając się na moment od poduszki. - Uhm, taa.

- Co się dzieje? Stary, wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć - odparł Liam, a ja poczułem uginający się pod jego ciężarem materac. - Serio, możesz nam powiedzieć. Zayn nie wypapla.


W drugim końcu pokoju zdało się słyszeć stłumiony śmiech Malik’a. Dodało mi to jakby otuchy. Wahałem się. W końcu nie codziennie wyznawałem komuś, że pociąga, a dokładniej pociągał mnie inny chłopak. Zwątpiłem... i wtedy ku mojej radości w pokoju zjawiła się Samanta.

- Louis? - była ogromnie zaskoczona moją obecnością. - Myślałam, że wrócisz później..

- Też tak myślałem - jęknąłem, doprowadzając się tym do płaczu.

Chłopcy, zarówno jak i Samanta byli zaskoczeni lub przestraszeni. Nie wiem, ale to chyba właściwe określenia. Liam wiercił się obok mnie, a Sammy kucnęła przy moim łóżku odkrywając mi z głowy kołdrę.

-Lou, Lou co się dzieje? - spytała z taką miłością, że nie potrafiłem przestać beczeć. I miałem gdzieś, że dwóch kumpli obserwuje mnie w takiej sytuacji. - Coś z Harry’m?

Na te słowa serce podeszło mi do gardła. Nie miałem żadnego pomysłu na to, co mógłbym im powiedzieć. Pozostała mi tylko prawda…



21 listopada 1990 rok


Drogi pamiętniku! 



Okłamałem ich. Nie miałem wyjścia, bo zwyczajnie nie potrafię wydusić tego z siebie. Byłoby o wiele prościej, gdyby domyślili się sami. Samanta spędziła w naszym pokoju całą noc. Chciała, abym poczuł się lepiej, ale to zbędne. Tylko Harry mógłby sprawić, że będzie dobrze. Tylko On.

Płaczę, nadal płaczę. To tak okropnie babskie, ale nie pozostało mi nic innego.




24 listopada 1990 rok


Drogi pamiętniku!


Nie pisałem dwa dni, bo właściwie nie zdarzyło się nic szczególnego. Zbyt dużo myślę. Szkoła mnie już nie bawi, nie mam ochoty tu przesiadywać. Zaczynam się poważnie zastanawiać nad ucieczką. Bo po co mi to... po co mi to wszystko? Zayn wyjechał na parę dni, Samantę odwiedzili rodzice, a ja spędzałem czas na gapieniu się w sufit. Wspominałem wszystkie chwile z Harrym i zdałem sobie sprawę, że to nigdy nie wróci…

- Lou, może jednak chcesz pogadać? - spytał niepewnie Liam kładąc dłoń na moich plecach. Wzdrygnąłem się, czując jego dotyk. Nie chciałem, aby pomyślał, że coś ze mną nie tak. Zwyczajnie pragnąłem tylko dłoni Hazzy.

- Nie ma o czym - odparłem krótko i usiadłem na parapecie mając nadzieję, że kumpel da sobie spokój.

- Właśnie widzę, stary. Może nie znamy się nie wiadomo jak długo, ale wiem, że coś się dzieje. Nigdy przedtem się tak nie zachowywałeś…

- Nigdy przedtem nie miałem do tego powodu! - krzyknąłem wychodząc z pokoju. Odpowiedział mi tylko trzask zamykanych drzwi.

Wyszedłem na spacer. Nawet pogoda była przeciwko mi. Jesień to jedna z pór roku, której nie lubię. Robię wyjątek 9 października, ze względu na urodziny, a tak poza tym mógłbym przespać tę część roku. Drzewa były już łyse, a trawa traciła barwę. Małymi kroczkami nadchodziła zima. Lubię zimę…

Miałem na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem, a na dworze temperatura nie sprzyjała takiemu ubiorowi. Jednak nie mogłem się wrócić, bo wtedy Liam kontynuowałby swoje śledztwo. Drobne krople deszczu spadały na moją twarz. Czułem się dziwnie odprężony, ale moje myśli nadal krążyły wokół Loczka. Miałem wrażenie, że niedługo wrócę do Winchester i zastanę go nad stawem, pełnego radości… tak jak ostatnim razem.

Niestety, musiałem przestać marzyć.

Tylko dlaczego to jest takie trudne?

Nagle do moich uszu dotarł piskliwy głosik. Wiedziałem, kto jest jego właścicielką.

- Sammy? Wracaj do środka, jest zimno - szepnąłem, widząc, że zbliża się do mnie.

- I kto to mówi? Masz na sobie tylko bluzkę - odparła z ironią w głosie. - Chodź, bo się przeziębisz.

- Nie mam ochoty, poza tym muszę porozmawiać z Harry’m - jęknąłem, bowiem jego imię tak pięknie brzmiało nawet w tej monotonnej szacie natury.

- Harry’m? A gdzie on jest? - spytała zdezorientowana Blondi.

- Tam - odpowiedziałem, wskazując palcem niebo.
_______

Samanta nie mogła uwierzyć w moje słowa, Liam też. Zbierało mi się znów na łzy, ale doszedłem do wniosku, że nie mogę być taki miękki. Muszę udowodnić, że mam siłę... Moje wahania nastroju na prawdę zaczynały mnie przerażać. Długo rozmawialiśmy. Przyjaciele to na prawdę skarb. Otworzyli mi oczy na kilka spraw...  na przykład na to, dlaczego wujek tak prędko odesłał mnie do szkoły, na przykład na to, że nie byłem na pogrzebie Harry'ego... na przykład na to, że to wszystko nie składało się w całość. Dopiero teraz zaczynałem łączyć ze sobą fakty. Dlaczego Eleanor tak nagle zniknęła? Dlaczego wujek nie wydawał się być tym wszystkim przejęty? Dlaczego tylko ja wyglądałem jak żywy trup?

- Dzwonić po taksówkę? - pytanie Sam wywołało uśmiech na mojej twarzy. - No Lou, musisz to sprawdzić, inaczej nie zaznasz spokoju. Skinąłem głową na potwierdzenie i ponownie opuściłem Stillwood bez zgody nauczycieli. Wszystko jedno.




25 listopada 1990 rok


Drogi pamiętniku!

Jestem na miejscu. Tym razem nie musiałem iść pieszo do dworku, bowiem kierowca okazał się na prawdę miły. Kiedy ktoś powie mi, że historia lubi się powtarzać przybiję mu piątkę. Dlaczego? Bo właśnie stałem na werandzie, a dom był pusty. Zamknięte drzwi świadczyły o tym, że nikogo w nim nie ma. Okrążyłem dom i podobnie jak ostatnim razem wskoczyłem przez kuchenne okno. Bałem się, że ta nieobecność może świadczyć o pogrzebie Hazzy, ale dopóki nic nie było pewne nie mogłem się poddawać. Prędko się odświeżyłem i zlustrowałem wzrokiem wszystkie pomieszczenia. Moją uwagę przykuła mała karteczka z jakimś dziwnym numerem telefonu. Głos ze środka mówił mi, że to może mieć coś wspólnego z tą całą sprawą. Sięgnąłem dłonią po telefon wiszący na ścianie i zacząłem wykręcać pojedyncze cyfry…

Sygnał był niepokojący, bałem się, że po drugiej stronie nikt się nie odezwie.


- Klinika LWWY, doktor Megan przy telefonie, słucham? - upuszczam słuchawkę, gdy do moich uszu dociera ten subtelny głos…

 _______________________________________________________________________________

Cześć Kociaczki!:) cieszycie się? Mam do Was kilka słów, więc proszę przeczytajcie. Po pierwsze: nie panikować mi tu, że Hazz nie żyje! (; Po drugie: nie panikować, że to koniec bloga.. bo wcale nie koniec! :D TU ( w zakładce rozdziały) możecie sprawdzić ile przygotowałam jeszcze chapterków ( plus minus, bo to zależy jak mi wyjdzie) Dlatego nie denerwować się misie :* Hm, chciałam Was jeszcze poinformować, że założyłam takie 'charakter ask' tzn. możecie zadawać pytania do postaci z moich blogów (; wystarczy kilknąć tu (: Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba mimo, że jest trochę smutny. Mogę tylko powiedzieć, że następny będzie nieco lepszy :)) No to do następnego! LY<3

aut.: @natsdirection
korekta: @ MargaaStyles :*