Strony

sobota, 6 października 2012

Chapter 10.

ROK 2090

' Slow Dancing in burning room... '

Głos John'a Mayer'a, a za razem fragment mojej ulubionej piosenki wyrwał mnie z zamyślenia. Od kilku godzin nie wykazywałam zainteresowania niczym innym poza lekturą pamiętnika Louisa. Mama przychodziła jeszcze dużo razy wymyślając najróżniejsze preteksty do rozmowy. Na żaden nawet nie starałam się odpowiedzieć. Prosiła, abym się rozpakowała, zeszła na kolację, ale w mojej głowie nie było teraz na to miejsca. Nie byłam głodna, zmęczona. Po prostu chciałam poznać całą prawdę. Odnajdywałam w tej historii cząstkę siebie, która nieświadomie zagubiona pośród uciech i smutków życia poszukuje tej jasnej, prostej drogi do osiągnięcia wewnętrznego spokoju.

Byłam takim Harrym, ale w tym momencie nie zdawałam sobie jeszcze z tego sprawy.



 27 listopada 1990 rok




Drogi pamiętniku!


Wczorajszy dzień przekroczył moje wszelkie oczekiwania. Gdyby ktoś kilka miesięcy temu  powiedział mi, że po tej fali smutku, rozczarowań i rozpaczy doświadczę, a przynajmniej poznam, magię prawdziwego uczucia to za nic bym w to nie uwierzył. W tym momencie moje serce trzepotało jak szalone na myśl o tym jak blisko jest Harry.

Obudziłem się w małej, gościnnej sali, którą bez problemu załatwiła mi Marika. To złota dziewczyna. Nie wiem jakbym sobie bez niej poradził. Tak wiele zawdzięczam osobie, która mimo iż mnie nie znała postanowiła wyciągnąć pomocną dłoń. Ideały dzisiejszego świata na prawdę mnie zadziwiają. Aczkolwiek powinienem się cieszyć, więc to robię!

Przez okno wpadały bardzo skromne promienie słońca. Pogoda nie była dobra na spacer, ani na żadne przechadzki. Padał deszcz, chmury zakryły całe sklepienie pozostawiając tylko drobne luki. Taka atmosfera sprzyjała z pewnością jesiennej melancholii, której ja już zdążyłem doświadczyć po rzekomej "śmierci" Harry'ego.

Marry przyniosła mi gorącą kawę, ale nie została na długo, bo jeden z lekarzy wezwał ją na odział. Usiadłem na krześle pod oknem i z ogromnym zainteresowaniem obserwowałem powietrzną wędrówkę mieniących się różnymi kolorami liści. Przypomniał mi się natychmiast obraz Hazzy stojącego w swoim pokoju, a następnie to jak jego pełne wargi wpiły się w moje usta oraz ten zwinny język, który w szalenie przyjemny sposób drażnił moje podniebienie, dłonie chłopaka na mojej klatce piersiowej, albo to jak przyparł mnie do ściany i bardzo namiętnie całował po szyi. To tylko skrót wydarzeń z poprzedniego wieczoru. Nie mam słów, aby opisać to, co czułem kiedy się tak przede mną otworzył. Poprawiłem opadające na oczy kosmyki nieułożonych w ogóle włosów i odchyliłem głowę w tył. Zastanawiałem się jak to jest być kochanym. Czy polega to tylko na odczuciach fizycznych, czy może większą rolę odgrywają tu emocje. Pragnąłem doświadczyć tego nieświadomy iż właśnie moje marzenie się spełnia.

Po zakończonym obchodzie mogłem wreszcie udać się do Stylesa. Po otwarciu drzwi ujrzałem, że nie ma go w łóżku i już miałem wychodzić, gdy do moich uszu dotarł cichy szloch. Zlustrowałem całe pomieszczenie. Harry siedział w jednym z kątów sali z podciągniętymi nogami i kolebał się w rytm uderzeń kropli deszczu o drewniane okiennice. Przeraził mnie ten widok, ale nie zamierzałem nawet uciekać. W pierwszej chwili pomyślałem o tym, aby zawołać pielęgniarkę, ale ostatecznie postanowiłem poradzić sobie sam.

- Harreh, Harreh co się dzieje? - objąłem go mocno, próbując złagodzić ból jaki wypisywał się na jego twarzy. - Hazz, ktoś Cię skrzywdził? Pamiętasz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim?

Chłopak nie reagował, stale kiwał się w przód i w tył i nie zważał w ogóle na to, co mówię. Mam wrażenie, ze postawił dokoła siebie jakiś niewidzialny mur, który mógł zburzyć tylko on sam. I tylko z własnej woli. Byłem bezradny, a tak strasznie chciałem mu pomóc. Obiecałem, że to zrobię i musiałem dotrzymać słowa. Chwyciłem jego zaciśnięte na ramionach dłonie i pociągnąłem w swoja stronę. Podniósł się bez żadnego oporu tylko, co jakiś czas uginały mu się nogi. Spostrzegłem, że nie ma na rękach bandaży. Musiał odwinąć je w jakimś szaleńczym transie. Jego wewnętrzna strona rąk, od nadgarstków po same łokcie była okropnie pokaleczona. Można rzec, że nawet bardziej niż poprzednim razem.

W moich oczach pojawiły się łzy, niedawno prawie go straciłem, a on znów sięgał po żyletkę, znów powodował, że mój cały świat mógł w każdej chwili legnąć w gruzach. W momencie, gdy moje policzki zrobiły się mokre, ciepła dłonie Harry'ego Stylesa objęły moją buźkę. Przeszywające spojrzenie jakim mnie obdarzył nie było już tak puste jak kilka sekund temu, było raczej mieszanką czegoś o randze gorącego uczucia i rosnącej z każdym dniem niepewności.

Czułem go tak blisko, bo był blisko. Był przy mnie, podniosłem go w celu zaniesienia do łóżka i zdałem sobie sprawę, że trzymam w dłoniach całe swoje szczęście, jedyny powód do życia.

Brzmię tragicznie i gdyby ktoś mógł przeczytać moje pamiętnikowe wpisy, uznałby pewnie, że jestem niespełna rozumu. Wszystko jedno.

Ułożyłem Hazzę na miękkiej pościeli, natychmiast przymknął powieki i wtulił się w puchatą poduszkę. Zdałem sobie sprawę, że on tak na prawdę potrzebuje podwójnej dawki miłości, podwójnej dawki zainteresowania i uwagi. Potrzebuje mnie.

Oparłem głowę o rant wysokiego, metalowego łóżka, a wtedy do pokoju weszła Marika.

- Świetnie sobie poradziłeś. - odparła, a ja uniosłem brwi w zdziwieniu. - Mam na myśli to, że niezaprzeczalnie masz ogromny wpływ na niego.

- Staram się, wiesz? Odkąd go poznałem nic innego nie zaprząta mi głowy jak to by mu pomóc. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, a dziewczyna szczerze się uśmiechnęła.

- Louie mam dla Ciebie propozycję. - przerwała męczącą ciszę i skierowała swój wzrok na śpiącego nastolatka. - Propozycję nie do odrzucenia.

- Słucham Cię bardzo uważnie Marii. - oświadczyłem z lekkim niepokojem w glosie i rozsiadłem się wygodnie na krześle.

-  Rozmawiałeś wczoraj z panią Ryan? Mówiła Ci coś odnośnie terapii Twojego przyjaciela? - szepnęła pocierając ręką moje plecy.

- Tylko tyle, że wczoraj miał ją zacząć oraz że muszę go do tego zachęcić. -wytłumaczyłem zastanawiając się czego tak na prawdę będzie ode mnie oczekiwała.

- Własnie Louis, musisz z nim o tym porozmawiać... - odparła spokojnie, ale mi serce zaczęło walić jak oszalałe.

- Ale on.. - próbowałem wyrazić swoje zdanie, lecz zamknęła mi usta dłonią mówiąc, że tylko ja jestem w stanie go z tego wyciągnąć. Opowiedziała mi krótką historię jednego dnia z pobytu Harry'ego w ośrodku.

~

Marika: Wiesz Louis, on tu był sam. Trafił kilka dni po tym jak prawdopodobnie wyjechałeś do szkoły. Tak sądzę, bo ciągle w kółko powtarzał 'tęsknie, tęsknie'. Nie wiedzieliśmy, co z nim począć. Nie mieliśmy pojęcia za kim tęskni. Eleanor odwiedzała go sporadycznie, Twój wujek praktycznie tu nie przebywał. On został skazany na naszą łaskę, na to, że jeden z lekarzy lub opiekunów zajmie się nim w godny sposób. Był zagubionym, ale wrażliwym nastolatkiem. Nadal jest. Z tą różnicą, że teraz nie jest samotny. Ma Ciebie, a to bardzo dużo zmienia, rozumiesz? Wracając do sytuacji, którą chcę Ci opowiedzieć. W ramach programu 'Live while we're young' każdy z pacjentów miał zostać zamknięty na  dwie godziny w małej sali z kartką papieru i trzema markerami. Taki psychologiczny test. Temat rysunku był dowolny. Nie zgadniesz, co zrobił Harry. Kiedy otworzyłam drzwi do pomieszczenia chciało mi się początkowo śmiać. Oczywiście nie z niego. Kartka papieru formatu A4 leżała po środku pokoju, a na niej namalowane były cztery strzałki, każda w inną stronę. Wiesz po co? Twój przyjaciel nie jest głupi Louis. On jest bardzo mądry, ukrywa to, maskuje się, bo dawno temu musiało go coś mocno zranić, próbuje się odizolować od ludzi i życia, co w znacznej mierze mu się udaje. Przechodząc do najciekawszej części tego opowiadania pragnę wspomnieć, że każda z 4 białych ścian była pokryta od góry do dołu Twoim imieniem. Wypisał je staranie dokładnie czterysta razy. Wskazówka leżąca na podłodze świadczy tylko o tym, że jesteś jego całym światem.

~

Milczałem, moje wypełniły się łzami, które chwilę później swobodnie spływały po rozpalonych policzkach. Nie blokowałem tego, ale zarazem nie miałem całkowitej kontroli nad emocjami. Ostatnie wydarzenia mocno zszarpały moje nerwy i teraz każde wzruszenie kończyło się w ten, czy też podobny sposób. Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć jasnowłosej dziewczynie stojącej przede mną. Z pewnością miała jakiś cel w swojej opowieści. Nie miałem pewności, że mówi prawdę, ale nie pozostawało mi nic innego jak zaufać i uwierzyć. W końcu ona tak samo jak ja pragnęła zdrowia leżącego obok nas chłopaka.

Nim się spostrzegłem nie było jej w pokoju. Zniknęła, a ja nawet nie zdążyłem zarejestrować momentu, gdy wychodziła. Ale nie to jest teraz ważne. Liczy się to, że chwilę po jej wyjściu Styles przebudził się i sięgnął po szklankę wody. Pił powoli z krótkimi przerwami stale wpatrując mi się w oczy. Nie potrafiłem przerwać tego transu. Dopiero dźwięk rozbitego szkła przywołał mnie do rzeczywistości. Hazz zerwał się z łóżka w celu posprzątania bałaganu, ale powstrzymałem go jednym ruchem. Stanąłem przy łóżku, a on objął mnie w pasie, tuląc się do mojego torsu.

- Harreh, musimy zacząć chodzić na terapię. - szepnąłem cicho i bardzo subtelnie przeczesałem dłonią jego loki, aby zapewnić go, że wiem, co jest dobre.

Odpowiedziała mi cisza, ale nie zamierzałem ustąpić.

- Harreh, zostanę z Tobą tak długo jak będzie to możliwe. Ale w zamian za to jutro pójdziemy na zajęcia, zgoda? - spytałem mimo, iż oczywiste było, że nie wywołam tym żadnej wymiany zdań. Z czasem przywykłem do tego, że najprostsze rozwiązania są najbardziej efektywne.

Resztę dnia spędziliśmy na obserwowaniu pogarszającego się stanu pogody, co wcale nie szło w parze z naszymi uczuciami. One były wręcz przeciwne, pełne pożądania, ciepła i miłości.



 28 listopada 1990 rok




Drogi pamiętniku! 
 


Wczoraj zasnąłem na łóżku Harry'ego, więc dzisiejszego poranka zostałem obudzony przez jego ciche pochrapywanie. Kiedy śpi jest jeszcze bardziej bezbronny i delikatny niż zazwyczaj. Mam ochotę go wtedy tak mocno uściskać i powiedzieć, że już zawsze będzie dobrze. Ale to ogromna obietnica, a jeśli on nie zechce współpracować z terapeutą, a tym bardziej ze mną to nie ma szans na jakikolwiek postęp. Sami nie poradzimy sobie z odkryciem prawdy.

Jak zwykle został przeprowadzony obchód podczas, którego musiałem opuścić pokój Hazzy. Nie lubiłem zostawiać go samego z ludźmi, których się bał. Nie lubiłem być bez niego dłużej niż sześćdziesiąt sekund. Natychmiast przy drzwiach pojawiła się Marika oznajmiając, że zaczynamy za chwilę zajęcia. Byłem ciekawy jak to wszystko wygląda i jaką posiada skuteczność.

Step 1 przewidywał farmakoterapię lekami antydepresyjnymi oraz stałą kontrolę pacjenta. Czyli standardowe przyjmowanie tabletek, na widok których Harry miewał drgawki. Nic mnie w tym nie zdziwiło. Jednak kolejne kroki w drodze do uwolnienia się od ciężkości umysłu i serca nie były wcale takie proste.

Step 2 polegał głównie na psychoterapii, która określana była mianem najskuteczniejszej. Najważniejsze w tym momencie było odnalezienie przez Harry'ego motywacji do walki, otwarcie się przed kimś, komu zaufa i kto poprowadzi go przez ten trudny czas przeżywania rzeczywistości. Jak uznała Marika tą osobą miałem być ja wraz z jej pomocą i cennymi wskazówkami. Nie za bardzo się na tym znałem, dlatego nieco odrobinkę przerażała mnie wizja nadchodzących dni. Kolejną istotną kwestią miało być silne zainteresowanie oraz współpraca z terapeutą w celu odkrycia przyczyn frustracji poszkodowanego.

Zrozumiałem, że to będzie walka nie tylko Harry'ego, Mariki, ale i moja. Walka o miłość.

Weszliśmy do małego, ciasnego pokoiku z mnóstwem kolorowych obrazków na ścianie, które prawdopodobnie miały pobudzać wyobraźnię. Przez cały korytarz prowadziłem Harry'ego trzymając silnie jego dłoń. Odwzajemniał uścisk, co znaczyło, że podejmuje się zadania.

Zajęliśmy dwa czerwone fotele obok małego stoliczka. Po chwili pojawiła się również Marika. Okazało się, że to właśnie ona poprowadzi cały cykl terapii Harry'ego, co bardzo mnie satysfakcjonowało. Nie miałem pojęcia,  co będziemy robić.

- Harry, jestem Marika, wiesz? Pamiętasz mnie, prawda? Dzisiaj zaczynamy nasze spotkania i tak na prawdę od Ciebie zależy kiedy je skończymy. Musisz współpracować. Myślę, że nie masz nic przeciwko, aby Louis uczestniczył w zajęciach. - głos dziewczyny rozchodził się po pokoju i wtedy zdałem sobie sprawę, że ona może zmienić wszystko. - Tak, więc Harry głowa do góry, bo wiele przed nami.

Zaśmiałem się cicho pod nosem. Hazz wpatrywał się w swoją opiekunkę groźnym wzorkiem, rękę zaciskał na nodze od stolika, a dolną wargę przygryzał tak mocno, że aż robiła się jasna.

- Spokojnie Harreh, jestem przy Tobie. - mruknąłem mu do ucha kładąc rękę na kolanie i dodając tym samym otuchy.

Marika poprosiła mnie na chwilę na korytarz, a Harry'emu podała kartkę formatu A4 z zapisanym słowem 'ŻYCIE' . To było bardzo sensowne, a wręcz intrygujące. Zostawiła mu tylko ołówek i zamknęła drzwi.

Rozmawialiśmy dobre piętnaście minut. Zrozumiałem, że dokonała ona już głębokiej analizy portretu psychologicznego Harolda. Wiedziała o nim wiele, być może więcej niż ja, ale nadal tajemnicą pozostawała przyczyna jego zamknięcia się w sobie. Trauma jaką prawdopodobnie przeżył jakiś czas temu Hazz powracała do niego we wspomnieniach, snach i flashbackach. Nad tymi pierwszymi nie jest się w stanie zapanować. Przynoszą one podobny stan emocjonalny odczuwany podczas owego zdarzenia, może być to lęk, strach, panika. Sny przybierają najczęściej formę koszmarów, które w konsekwencji mogą doprowadzić do bezsenności lub ogólnej ospałości i zmęczenia. Flashbacki, jak wytłumaczyła mi Marika to krótkie i bardzo intensywne emocjonalne przeżycia sytuacji traumatycznej. Osoba doświadcza przez kilka minut dokładnie identycznego napięcia emocjonalnego jak w chwili właściwej traumy, a jej wizje są na tyle realne, że czuje ona jakby powróciła do sytuacji z przeszłości. *

Słuchałem wywodu mojej nowej przyjaciółki z ogromnym zainteresowaniem. Pochłaniałem każde słowo z prędkością światła, a wszystko po to by móc pomóc komuś, kogo kocham, komuś kto znaczy dla mnie więcej niż powinien.

Kolejne cechy, które charakteryzowały zachowanie Stylesa to np. tzw.  budowanie bariery ochronnej przed negatywnymi emocjami. Odczuwałem to o wiele wcześniej przed poznaniem tej lekarskiej terminologii; unikanie kontaktu ze światem, ograniczanie swych emocji do minimum, zamaskowanie doświadczeń i wspomnień związanych z traumą. Wszystko pasowało mi idealnie. Dopiero teraz zaczynało docierać do mojego umysłu jak ogromna przykrość musiała spotkać mojego ukochanego.

Dzięki zapoznaniu się z tym podstawowym schematem mogłem wysuwać kolejne wnioski.

Wróciliśmy do pokoju, a ja poczułem się źle. Harry siedział skulony w kącie i ponownie przygryzał dolną wargę. Czułem jego ból, czułem, że wewnętrzna stabilizacja to dla niego pojęcie obce. Tak strasznie chciałem mu pomóc. Skierowałem się w jego stronę, ale Marii zatrzymała mnie i kazała usiąść na fotelu. Z ogromnym trudem powstrzymywałem emocje.

- Harry, wstań. - powiedziała spokojnie tak by nie przestraszyć chłopaka. - Harry spójrz. Louis siedzi na fotelu, obok niego jest miejsce. Wstań i usiądź tam gdzie powinieneś.
Odpowiadała jej cisza.

- W porządku, siedź w kącie. Ludzie, którzy uciekają przed światem zajmują te miejsce wiesz? A przecież Ty nie uciekasz, przecież wszystko jest w porządku, prawda? - wyczuwałem w jej słowach podstęp. - Harry, gdzie twój rysunek?

Mój przyjaciel kołysał się jeszcze bardziej niż wcześniej i nie zwracał uwagi na pytania terapeutki.
- Harry, czekam na Twoją odpowiedź. Będę stała nad Tobą dopóki nie dostanę rysunku. - dziewczyna była stanowcza i silna, imponowało mi to, ale przecież na tym polegała ta praca.

Harry zaczął się trząść, nie wiem czy z zimna, czy raczej z przerażenia, paniki, strachu.. etc. Bardzo powoli wyciągnął jedną rękę i otworzył zaciśniętą pięść wyrzucając z niej pogniecioną kartkę z jakimś starannym malunkiem.

- Brawo Harry, jestem z Ciebie dumna. To twoje emocje, takie jest twoje życie, tak? Jak ta kartka papieru. - oznajmiła Marry, a ja zastanawiałem się o czym ona mówi.

Podeszła bliżej mnie i położyła rozprostowaną już kartkę na stole.

- Louis, powiedz mi i Harry'emu co widzisz. - szepnęła, a ja nie mogłem uwierzyć, że każe mi analizować szkice Stylesa.

- Umm, wokół napisu życie jest kilka szkiców. Jeden z nich to chyba.. - przyjrzałem się dokładniej szarym kreskom na śnieżnobiałym papierze. - .. tak to chyba nasz dworek w Winchester, a tu staw.. - wskazałem palcem zadowolony, że udało mi się odtworzyć wizję Hazzy. - .. ale czekaj, tu jest coś jeszcze, ale on to zamazał.. zakreślił.. nie potrafię tego odczytać, przepraszam.


- Wspaniale Louis, poradziłeś sobie świetnie, obaj jesteście dziś pracowici. - usłyszałem w odpowiedzi. Zauważyłem, że Curly przestał się kiwać i wpatruje się we mnie z ciekawością.

- Harry, kim jest osoba, którą namalowałeś z lewej strony kartki? Z lewej strony to od serca, tak? Dlaczego pokreśliłeś tą postać? - pytania dziewczyny nie miały końca, a odpowiedzi nadal pozostawały sekretem.

Chwilę później Marika została na moment wezwana na oddział. W ten oto sposób zostaliśmy sami w pomieszczeniu. Było mi głupio przed Harrym, właściwie to nie wiem dlaczego. To wszystko dla niego, ale jednocześnie przeciw niemu. Zamknąłem twarz w dłoniach i próbując zebrać myśli odpłynąłem na moment. Gdy się ocknąłem Harry siedział obok mnie i gładził moje włosy. Uśmiechnąłem się lekko, na co on zamrugał oczami przewracając głowę na różne strony. Ponownie odnalazłem w tym spojrzeniu cząstkę bólu i smutku. Przytuliłem go do siebie, a na gładziutkim czole postawiłem mokrego buziaka.

- Zabierz mnie stąd - jego szept był jak głos anioła pośród mroków nocy, jak głos, którego w żaden sposób nie dało się zignorować.

~*~
pytania do mnie tu: KLIK
pytania do postaci tu: KLIK