ROK 2090
- Amelia, znów dzwonił.. - głos mojej matki staje się spokojniejszy.
- Tak, wiem. - odpowiadam krótko z nadzieją, że da mi spokój. Nie mam ochoty tłumaczyć jej po raz kolejny, że zwyczajnie nie jestem gotowa na jakieś chore randki, które nie zmierzają do niczego dobrego.
Po chwili znów zostaje sama w pokoju. Na szczęście. Jednak teraz zastanawiam się nad tym, czy nie ranię jej swoim szorstkim zachowaniem. Właściwie to chyba jest mi to obojętne.. tak sądzę.
25 listopada 1990 rok
Drogi pamiętniku!
-Co?
Nie wierzę własnym uszom, nie umiem pozbierać myśli. Klinika? Harry? Wujek? W mojej głowie pojawiają się setki myśli, lecz żadna nie satysfakcjonuje mnie tak bardzo, jak ta, że Loczek może żyć. Nie wiem, czy już się cieszyć. Nie chcę przeżyć kolejnego zawodu, dlatego traktuję to wszystko na dystans. Prędko biegnę do swojego pokoju, wyciągam ostatnie oszczędności i trochę gotówki, którą otrzymałem od wujka, pakuję najpotrzebniejsze rzeczy i zamawiam taksówkę.
Cel podróży? Londyn, klinika Live While We're Young.
Boję się.
_
Podróż jest okropnie długa i męcząca. Nienawidzę jazdy taksówkami mimo, że w pewien sposób to luksus. Przyzwyczaiłem się już do pociągów. Próbuję zasnąć, ale wciąż myślę tylko o jednym. Przygotowuje się na najgorsze, ale w głębi serca mam nadzieję na pozytywny rozwój wydarzeń.
Gdy dojeżdżamy na miejsce jest bardzo późno. Taksówkarz podwozi mnie pod sam budynek szpitala. Jestem mu wdzięczny, bowiem nie znam dobrze stolicy i w innym wypadku najprawdopodobniej bym się zgubił. Zarzucam torbę na plecy i kieruję się w stronę ogromnych schodów. Dopiero po chwili dociera do mnie, że muszę czekać. Przecież w środku nocy nikt nie zgodzi się na jakiekolwiek odwiedziny. Siadam na betonie i opieram swoją głowę o zimną barierkę. Zastanawiam się, co dalej. Co jeśli Harry na prawdę żyje? A co jeśli nadzieja matką głupich?
26 listopada 1990 rok
Drogi pamiętniku!
Z mocnego snu wyrywa mnie czyjś delikatny głosik. Nie znam go, jest mi obcy. Powoli unoszę powieki, a moje oczy rejestrują małą postać. Stoi niedaleko mnie w białym uniformie i próbuje nawiązać jakiś kontakt.
- Przepraszam, kim pan jest? - szepcze widząc, że jeszcze w połowie śpię.
- Um, ja.. ja przyjechałem w odwiedziny - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Odwiedziny? Ale to nie możliwe. Szpital jest zamknięty. Chyba, że ma pan przepustkę. - wyjaśnia, a mój świat po raz kolejny rozpada się na cząsteczki elementarne. Opadam na schody i zamykam twarz w dłoniach. Tak ślepo wierzyłem, że go zobaczę. Wierzyłem, że on może żyć. Zaczynam płakać. Już nic nie ma znaczenia.
- Ej, nie smuć się.. jestem Marika, jak Ci na imię? - pyta gładząc mnie po plecach.
- Lou-Louis - podaje jej rękę, a ona odwzajemnia uścisk. - Marika, ja muszę go zobaczyć, muszę sprawdzić, czy żyje.. proszę.
Dziewczyna przez moment zastanawia się nad moimi słowami. Nie mam pojęcia, co będzie dalej. Rozumiem, że obowiązują tu określone przepisy, ale czy miłość nie jest ważniejsza?
-Chodź, mam pomysł - pociągnęła mnie za sobą w kierunku tylnego wejścia.
Chwilę później miałem na sobie strój pielęgniarza. Wyglądałem całkiem przyzwoicie, a jeżeli to był jedyny sposób na wejście tu i odkrycie prawdy zgadzałem się bezapelacyjnie.
- Czekaj, kogo ty w ogóle szukasz? Muszę wiedzieć, czy poświęcam chociaż w jakieś ważnej sprawie. - spytała Mari, a ja uśmiechnąłem się pod nosem, po czym ucałowałem ją w policzek.
- Nawet nie wiesz jak wiele dla mnie robisz. Szukam Harry'ego, taki chłopak z burzą loków na głowie. Jeżeli tu jest to moje życie ma sens.. Być może kojarzysz nazwisko Tomlinson? - jęknąłem w odpowiedzi, a na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Pociągnęła mnie znów za rękę, pouczając, że mam zachowywać się jak praktykant, aby nikt nie odkrył naszego oszustwa.
Nie wiem, co był zrobił bez tej dziewczyny. To jak.. po prostu brak mi słów. Mam u niej ogromny dług wdzięczności. Niestety Marika zostaje wezwana na jakiś oddział, a ja zostaje skazany na samotne poszukiwania. Wędruje od korytarza do korytarza zaglądając do każdych drzwi z nadzieją, że znajdę Loczka. Ku mojemu zdziwieniu widzę Eleanor. Idzie ze spuszczoną głową, wygląda jak cień.. zaczynam żałować, że tu przyjechałem, ale teraz nie ma odwrotu. Doganiam szatynkę i wciągam ją do jakiegoś kantorka dla sprzątaczek.
- Co Ty.. Louis ? - wydaje się być zaskoczona. - Co Ty tu robisz? Dlaczego masz na sobie...
- Dlaczego mnie okłamałaś? Gdzie jest Harry? - ignoruje jej pytania próbując odkryć choć trochę prawdy.
- Wyobraź sobie, że Cię nie kłamałam idioto. Dopiero dziś dowiedziałam się wszystkiego. Kocham go, nie mogłam inaczej.
- Kochasz go? - jęknąłem czując, że do moich oczu napływają łzy. Ona go kocha. On z pewnością ją. Nie mam szans..
- Louis, Harry to mój brat. - po tych słowach tracę przytomność.
_
Kiedy się ocknąłem siedziałem obok Mariki, która kurczowo ściskała w dłoniach mała karteczkę.
- Gdzie Eleanor? - szepnąłem łapiąc się za głowę.
- Musiała iść, zostawiła Ci to - odpowiedziała moja wybawicielka podając skrawek papieru, na którym widniała jakaś liczba. - Numer pokoju Harry'ego, idź póki nie zaczął się obchód.
W tym momencie zrozumiałem, że ON ŻYJE. Nie umarł, nie straciłem go.. on żyje. Potrzebowałem jeszcze go zobaczyć, a wtedy byłbym najszczęśliwszą osobą na świecie. Prędko odszukałem odpowiednią salę. Chciałem jak najszybciej wejść do środka, ale przez moment zastanawiałem się, co mu powiem...
Zrzuciłem z siebie uniform i ułożyłem go na krześle obok drzwi. Wolałem być w swoich ubraniach. Tak się po prostu czułem lepiej. Nacisnąłem klamkę, a serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. Na wysokim, metalowym łóżku spał Harry. Miał twarz wtuloną w poduszkę, a drobne loczki opadały na jasną pościel. Wyglądał tak pięknie, tak żywo, że nie mogłem zrobić żadnego ruchu. Przez kilkadziesiąt minut stałem jak wryty nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się na prawdę.
On żyje.
Jedyne, co mnie niepokoiło to podkrążone oczy i te okropne bandaże zalegające na jego rękach. Nachyliłem się nad nim i ucałowałem go w czoło, szepcząc jak bardzo mi go brakowało, jak bardzo się bałem, że już go nie zobaczę, jak bardzo tęskniłem za jego obecnością, jak wiele łez wylałem po jego rzekomej śmierci. Jednak to, co zdarzyło się później było totalnym zaskoczeniem. Harry otworzył oczy, chyba nie spał...
- Wiem to Louis. - oznajmił spokojnie siląc się na drobny uśmieszek. Czułem, że uczucie miłości rozsadzi mnie zaraz od środka. Tak bardzo go kocham.
- Wiesz? Dlaczego tu jesteś? Dlaczego nie dasz sobie pomóc? - jęknąłem tuląc się do jego klatki piersiowej. Miałem świadomość, że już dzisiaj nie usłyszę nic od niego, ale to nie było ważne. Żył - to liczyło się najbardziej na świecie.
Chwilę później zapadł w sen. Musiał być pod działaniem jakichś mocnych leków, bo jego ospałość i zmęczenie były nad wyraz silne. W końcu mogłem spokojnie oddychać, nie martwiąc się, że zostałem sam..
-Tomlinson, mam nadzieję, że masz jakieś sensowne wytłumaczenie na swoją obecność w LWWY. - głos wujka przeraził mnie swoją delikatnością.
- Yyy..jaa.. - zająknąłem się próbując wymyślić jakąś dobrą wymówkę. - okłamałeś mnie.
To wystarczyło. Nie kontynuowaliśmy tej dyskusji. Filip poddał się, bowiem wiedział, że mam rację. Byłem na prowadzeniu. I to mi tak cholernie schlebiało.
- Marika! - krzyknąłem do dziewczyny, której zawdzięczałem dzisiejszy dzień. - Jesteś moim aniołem. Dziękuje!
- Nie ma problemu, wisisz mi kawę i małe wyjaśnienie! - odparła mrugając oczkiem, po czym zniknęła za szklanymi drzwiami. Usiadłem na plastikowym krześle w korytarzu i zdałem sobie sprawę, że jest ktoś jeszcze, kto czeka na mój telefon. Prędko odszukałem jakąś budkę.
- Samanta? Harry.. On.. - zacząłem smutno.
- Co Louis, co Harry? - krzyknęła do słuchawki tak, że o mało nie wybuchnąłem śmiechem.
- Żyje, rozumiesz? On żyje. - oznajmiłem z ogromnym entuzjazmem, na co blondi rozpłakała się z radości. - Odezwę się jeszcze, teraz muszę kończyć. Bawcie się dobrze!
Odłożyłem słuchawkę na miejsce i skierowałem się w stronę pokoju Hazzy. Miałem mu tyle do opowiedzenia, że nie wiedziałem od czego zacząć.
- pan Louis Tomlinson ? - pytanie recepcjonistki, którą właśnie mijałem zszokowało mnie. Przytaknąłem, a ona poprosiła mnie do siebie. Wyjaśniła, że teraz o wszelkie sprawy dotyczące Harry'ego będą informować mnie, bowiem Filip wyjeżdża na parę dni. Bez problemu podpisałem się pod oświadczeniem. Kobieta podziękowała i odesłała mnie do Loczka.
- Ach, Louis, jeszcze jedno. Harry od dziś ma zajęcia z terapeutą, musisz go jakoś przekonać do tego. Nikt nie ma z nim lepszego kontaktu..
- Postaram się panno Ryan, dziękuje - mruknąłem na odchodne.
Sala Harry'ego była inna niż wszystkie sale szpitalne. Przeważały tu ciepłe kolory, nawet obrazki wiszące na ścianach były przyjemne. Może to wszystko miało swój cel. W końcu prywatna, londyńska klinika dla młodych osób po przejściach musiała mieć dobrą opinię w świecie. Tak sądziłem.
Kiedy wszedłem do środka Hazz nie spał, stał przy oknie i wpatrywał się w spadające liście. Dłonie zaciskał na parapecie, a jego niesforne loczki zakrywały pół czoła. Podszedłem do niego od tyłu i objąłem go w pasie. Zadrżał.
- Tęskniłem, wiesz? - mruknąłem mu do ucha, na co spiął się jeszcze bardziej. Ostatnio był nieprzewidywalny, dlatego w momencie, gdy obrócił się do mnie przodem, a jego delikatne usta zajęły się moimi wargami myślałem, że to kolejny z pięknych snów..
Całował moją szyję, wodził rękoma po plecach, a ja czułem narastające ciśnienie. Wsunąłem swój język w jego buzię oddając się kolejnym zachłannym pocałunkom.
_______________________________________________________________________________
Jedyne, co mam do powiedzenia to przepraszam. Za beznadziejny rozdział, masę błędów i w ogole.. za wszystko.